poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział XXI - Mówiłam ci, Jaguś to w "Chłopach" była i miała dupę jak szafa!



    Mieszkanie Jagny zawalone było pudłami i kartonami. Niektóre wypełniono w całości, lub częściowo rozmaitymi przedmiotami, inne zaś, ku dzikiej radości Dantego, stały zupełnie puste. Rudy kocur biegał dookoła jak maniak, wskakując do pudła, by zaraz z niego wyskoczyć i ze spojrzeniem szaleńca pogalopować do następnego.
     - Książki byś lepiej nosił, a nie - pouczył Igła, wyrzucając go z kartonu, do którego pakował zawartość biblioteczki Jagny. - O, widzisz, encyklopedia jeszcze na półce stoi, skocz i przynieś!
 Dante popatrzył na niego jak na kosmitę, mrauknął i popędził jak strzała przez pokój, by wylądować z hukiem w pustym kartonie. Jagna, siedząca na kanapie, podniosła oczy znad walizki i wybuchnęła śmiechem.
     - Szafę też ma przenieść? - zapytała.
     - Lodówkę - odparł Krzysiek. Zdjął z półki kolejne tomy. - Na pewno chętnie się nią zaopiekuje.
     - No zawartością zwłaszcza - parsknęła Jagna.
 Igła popatrzył na kuzynkę z wahaniem, po czym podrapał się po nosie nieco sfatygowanym egzemplarzem Muminków. 
     - Tego... Jaguś, ty się jakoś trzymasz? - zapytał ostrożnie.
     - Mówiłam ci, Jaguś to w "Chłopach" była i miała dupę jak szafa - Jagna zamknęła walizkę z trzaskiem, zestawiła na podłogę i przyciągnęła do siebie następną. - Pewnie, że się trzymam, co mam się nie trzymać?
     - Bo ten, wiesz, no - zaplątał się Igła. - Andrzej cię zostawił i w ogóle...
 Jagna przerwała patroszenie szafy i spojrzała na Krzyśka z irytacją.
     - Na razie nikt tu jeszcze nikogo nie zostawił - odparła. - To ja zarządziłam przerwę, dopóki nie wrócą mu funkcje mózgowe. Poza tym wybacz, mam na głowie przeprowadzkę, sprawy zawodowe i przyszłe macierzyństwo. Nie mam czasu na zajmowanie się cymbałami bez mózgu, a za to z przerośniętym ego.
     - Słusznie - zgodził się skwapliwie Igła. - Myśmy mu próbowali tłumaczyć, że jest debilem. Ja z nim gadałem, Misza, Buszu nawet, Możdżon, w końcu nawet Stefan mu zasunął gadkę pedagogiczną.
     - I co?
 Przez chwilę panowała cisza, zakłócana przez mrauknięcia Dantego, który wywrócił karton do góry nogami i siedząc pod nim udawał, że jest żółwiem.
     - On jest z teflonu chyba - mruknął Krzysztof. - Spłynęło po nim wszystko.
Jagna spojrzała na kuzyna z ledwie tłumionym bólem w oczach, który mogło wyczytać tylko wytrawne oko kogoś kto bardzo dobrze ją znał.
    A tym kimś na pewno był jej jedyny i ukochany kuzyn jakim mienił się Igła. Nawet on i jego genialne plany były w tej sytuacji zbędne i można nimi rąbąć się  jak tyłkiem o kant stołu. Andrzej okopał się w swojej głupocie niczym w legendarnym Rudym 102 i absolutnie nie dopuszczał do siebie żadnej racjonalnej myśli. Nawet Karol, który widywał się z nim niemalże codziennie nie potrafił dotrzeć do niego i przemówić do rozumu.
    - Muszę to jakoś przełknąć. - Jagna wybiła Krzyśka z rozmyślań o beznadziei w której tkwił związek jej i Andrzeja. - Na szczęście nie jestem z tym wszystkim sama, wiesz że dzwoniła do mnie mama Wrony?
    - Tak?
    - Dowiedziała się o ciąży i proponowała spotkanie. Podobno kontaktowała się z rodzicami i ojciec wygrażał, że wyrwie Wronie wszystkie nastroszone piórka. - mruknęła. - Ciekawe skąd tatuś wiedział o wszystkich szczegółach?- wbiła w kuzyna ostre a zarazem pytające spojrzenie.
    Ignaczak zapłonął krwistym rumieńcem mimochodem cofając się do tyłu i potrącając karton z siedzącym w środku Dante. Wystraszony kocur pognał do przedpokoju niczym ruda błyskawica, drapiąc pazurami po panelach.
    - No ten tego ja mu powiedziałem...- migał się Ignaczak. - Nie wiesz jak mnie z ojcem maglowali!
    - Zakuli cię w dyby i podpalali stopy rozgrzanym metalem?- zapytała uprzejmie.
    - Jakbyś tam była!- rzekł Igła. - Twój ojciec chciał wyrywać Wronie skrzydła, ale nie wiesz jak się wkurzył mój! Zna Andrzejka i powiedział, że jak mu się tylko nawinie pod rękę to tak go huknie że mu pokolenie odjedzie.
Jagna westchnęła boleśnie.
    - Dajcie spokój. Przeżywacie to gorzej niż matrony w meksykańskiej telenoweli. Dobrze, że odwaliło mu we wczesnym stadium związku a nie po kilku latach małżeństwa.
    - Wczesnym?- eksplodował Igła patrząc na jeszcze płaski brzuch kuzynki. - Ja bym powiedział, że mleko się rozlało i nie ma kto tego sprzątnąć!
    - Nie mów o moich dzieciach jakby to było mleko...- Jagna nieopatrznie wyjawiła wścibskiemu Krzyśkowi to, czego dowiedziała się kilka dni temu. Chciała to jeszcze przez jakiś czas utrzymać w tajemnicy i bądź co bądź najpierw powiedzieć Andrzejowi o tym, że urodzą im się bliźniaki. Sama była zaskoczona i wstrząśnięta i przez jakiś czas rozważała mord na Wronie ale w gruncie rzeczy nie była to do końca jego wina.
     - Dzieciach? - Igła potknął się i z rozmachem usiadł w pustym kartonie. - Cholera! Ale że jak to dzieciach?
     - Bliźniaki - odparła Jagna zwięźle.
     - Łorany - Krzysiek wydłubał się z pudła, a jego okrągłe oczy zrobiły się jeszcze okrąglejsze. - A czekaj, miszcz świata wie?
      - Dowie się, gdy raczy do mnie zadzwonić - głos Jagny ociekał jadem.

     Nieświadom tego wszystkiego miszcz nudził się przeraźliwie w Bełchatowie. Odkąd opromieniło go złoto, miłe dotąd miasteczko stało się stanowczo zbyt ciasne i zbyt prowincjonalne jak na wymagania Andrzeja Wrony. A wymagania te wzrosły tak, że z trudem zaspokajała je nawet Łódź. Do tego betonowa do tej pory przyjaźń Wrony z Kłosem zaczęła się jakby kruszyć, a Karollo coraz częściej wybierał towarzystwo innych chłopaków ze Skry, tak, że Wrona spędzał wolne chwile sam, nudząc się jak mops i łażąc po instagramie.
     Dlatego gdy odezwał się do niego po dłuższej przerwie Lewy, zapraszając go do Monachium, Andrzej nie wahał się ani chwili i gdy nadarzyło się kilka wolnych dni wsiadł w samolot, lecący do stolicy Bawarii.
     Następnego dnia po przylocie Robert zaprosił go na obiad, który gotowała osobiście i własnymi rękami jego żona, Anna. Jeśli Wrona liczył, że sobie podje, musiał się srodze zawieść. Ania zaserwowała bowiem mus z pomidorów, w miseczkach o rozmiarach filiżanki, na drugie zaś jakies dziwne coś z jarzyn i puree z kartofli, w ilości homeopatycznej, wyglądające i smakujące całkiem jak klej do tapet. Po tym posiłku w brzuchu Andrzeja, sportowca, nie nawykłego do objadania się, burczało jak w zasiedlonej przez smoka jaskini, tymczasem Lewy pochłaniał wszystkie dania z zapałem, chwaląc ogniście ich smak. Wrona przez chwilę się dziwił, potem jednak przypomniał sobie, że Anka trenuje karate i może nie należy jej podpadać.
    - I jak smakowało?- zapytała gospodyni wnosząc na tacy filiżanki z kawą.
Andrzej spojrzał na nią miną zbitego spaniela.
    - Wszystko było przepyszne. - ledwie wydusił a potężne burknięcie w żołądku przeczyło jego słowom.
Pani Lewandowska nie usłyszała jednak buntu wnętrzności mistrza, stawiając na stoliku kawę(śmierdziała ziemią) i herbatniki wyglądające jakby ktoś je wyżuł, wypluł a potem z tego uformował na nowo i zapiekł.
Ostatnim wysiłkiem woli Wrona przeżuł owo bezglutenowe paskudztwo zapijając śmierdzącą lurą.
"Mięsa! Kofeiny! " - zawył w myślach.
    Na szczęście po obiedzie Anka pobiegła odpisywać na maile swoich fanek a Robert udał się na zgrupowanie przedmeczowe, Wrona zaś zadekował się w hotelu. Nie miał ochoty zostawać u Lewandowskich aż do jutra wieczora. Umarłby z głodu zanim obejrzał mecz.
    Jakoś wydostał się z Grunwaldu(zamożna miejscówka pod Monachium) jadąc wprost do centrum stolicy Bawarii, by tam skonsumować porządnego sznycla z solidną porcją pieczonych ziemniaków i górą surówki.    Wszystko to popił ciemnym, bawarskim piwem a na deser zjadł strucel z jabłkami. Dopiero wtedy poczuł jak wracają mu siły witalne i mógł nawet strzelić sobie selfie!

    W połowie drugiego kufla piwa, tym razem miejscowego lagera, doszedł do wniosku, że nie ma ochoty strzelać tego selfiaczka tak zupełnie solo. Niech świat wie, że Miszcz się dobrze bawi w Bawarii. 
 Namierzenie miejscowej piękności, w bawarskim stroju, uwypuklającym wszelkie atuty kobiecej sylwetki nie stanowiło problemu. Dziewczę miało atuty niemałe, zwłaszcza te przednie, rozsadzające niemal aksamitny stanik i kraciastą koszulę pod nim. Wrona wyszczerzył się nad kuflem, zastrzygł brwią. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Zachęcony tym Andrzej przystapił do ataku frontalnego i przysiadł się wraz ze swoim kuflem do dziewczęcia.
     Pół godziny później selfiacz, prezentujący Wronę, z uśmiechem pijanego orangutana, przytulonego do biuściastego dziewczęcia, które wydymalo usteczka w kusicielski dzióbek poszedł w świat.
     Podczas gdy Andrzej Wrona robił z siebie ciężkiego półgłówka, Jagna Ignaczak zakończyła właśnie przeprowadzkę. Kartony wniósł Igła, wraz z jakimś zwerbowanym naprędce znajomym, zabraniając Jagnie stanowczo nosić rzeczy cięższe niż dziesięć deko.
     - Krzysiek, opanuj się, własnej torebki nie będę mogła nieść! - prychnęła z irytacją.
     - Nie wnoś, Pawełek wniesie, jak już zataszczy ten karton z garami.
 Pawełek stęknął coś nieartykułowanego zza wielkiego pudła, którym był objuczony, po czym zniknął na klatce schodowej. 
 Ignorując kuzyna, zmagającego się właśnie z kartonem książek, Jagna wyciągnęła ostrożnie z samochodu walizkę na kółkach i powlekła za sobą do środka.
     - Chyba nie będziesz tego niosła po schodach? - zapytał ze zgrozą Igła, slalomując za nią, pudło bowiem zasłaniało mu nieco pole widzenia.
     - Igła na litość boską! - jęknęła. - Tu jest winda, widzisz? Wsiadam do niej! Niczego nie niosę po schodach!
     - Winda? - jęknął Krzysztof, wchodząc za Jagną do kabiny. - To dlaczego ja noszę te ciężary po schodach?
     - W ramach treningu siłowego - podpowiedziała Jagna uczynnie. Kuzyn spojrzał na nią spojrzeniem zranionej sarenki.
 Wreszcie wszystkie kartony zostały złożone na środku salonu, walizki zaś w sypialni. Pomoc przy rozpakowywaniu Jagna odrzuciła stanowczo, dziękując panom wylewnie i wysyłając ich do wszystkich diabłów. Wypuściła z klatki śmiertelnie obrażonego Dantego, który szorując brzuchem po ziemi udał się do sypialni, strzelić focha pod łóżkiem.
     - Cholera - uświadomiła sobie Jagna. - Nie mam dla ciebie żarcia!
 Spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że pobliski supermarket powinien być jeszcze otwarty, chwyciła dopiero co zdjętą kurtkę i wypadła za drzwi.
     W supermarkecie na szczęście mieli karmę, którą raczył jadać Dante, tak więc Jagna wracała z pięcioma saszetkami w reklamówce, żałując jednak, że nie dokupiła sobie latarki. Przejście między blokami było jakieś takie ciemnawe i kojarzące się z japońskimi horrorami, do tego wiatr wył w koronach drzew i zrobiło się ogólnie strasznie.
 Przyspieszyła kroku, chcąc jak najprędzej znaleźć się w świetle latarń. Była już na rogu swego bloku, tuż koło śmietników, gdy coś nagle zabrzęczało przeraźliwie. Spomiędzy kontenerów ze śmieciami rozległ się soczysty bluzg, wypowiedziany głosem niewątpliwie męskim.
     Z sercem podchodzącym do gardła Jagna maszerowała ku zbawczym drzwiom klatki, usiłując nie dać się ponieść tej jakże bezsensownej panice, która tarmosiła ją za wnętrzności. Kroki, rozlegające się za jej plecami nie poprawiały sytuacji. Typ ze śmietnika najwyraźniej ją śledził.
 Zboczeniec!
     Włosy Jagny zjeżyły się pod czapką. Drżącą, spoconą ze strachu dłonią, szarpnęła drzwi na klatkę i dopiero gdy nie ustapiły, przypomniała sobie o kluczu. Wyszarpnęła go z kieszeni spodni wraz ze zużytą chusteczką i paroma nitkami, wsadziła do dziurki, trafiając już za drugim razem i przekręciła.
 Kroki zbliżały się coraz bardziej.
 Szarpnęła ciężkie skrzydło drzwiowe i już miała się schronić w bezpiecznym wnętrzu klatki, gdy na jej ramię opadła ciężka dłoń.
    - Będę wrzeszczeć! - oznajmiła Jagna z zaciętością, odwracając się.
     - Nie! Kota mi pani przestraszy! - zaprotestował zboczeniec.
 Kota?
     Jagna ochłonęła nieco i przyjrzała się facetowi. Był wysoki, przystojny, ciemnowłosy, oczy miał czekoladowe, o wejrzeniu łagodnym, nie morderczym, na rękach zaś trzymał małą, czarną, zmierzwioną kulę, z której wystawała para wielkich uszu i ogon jak szczotka do butelek.
     - Ktoś go wyrzucił do śmietnika - wyjaśnił domniemany perwers. - Znalazłem go, gdy wyrzucałem     śmieci, ale ja się wcale nie znam na kotach. 
     - Nie? - zdziwiła się słabo Jagna.
     - Nie - odparł mężczyzna. - Miałem tylko psa, rottweilera, ale umarł na serce. A o kotach nie mam pojęcia, ale pani ma przecież.
     - Mam? - Ignaczakówna otępiała nieco z nadmiaru ulgi.
     - No przecież niesie pani kocią karmę - uśmiechnął się mężczyzna rozbrajająco. - I widziałem dzisiaj, niosła pani takiego pięknego rudego kocura w klatce. I w ogóle pani wybaczy jestem idiotą. To znaczy jestem pani sąsiadem z naprzeciwka. Szymon.
    - Jagna - uścisnęła z ulgą jego prawicę. - Troszkę mnie pan przestraszył. Ale nie stójmy może jak idioci w tym przejściu...?
    - Racja! - sumitował się Szymon. - Poza tym trzeba coś zrobić z tym czarnym nieszczęściem. - czarne nieszczęście jak nazwał je sąsiad Jagny spojrzało na nią bursztynowymi ślepkami pełnymi lęku. Zupełnie jak Dante, gdy brała go ze schroniska jako małą kulkę.
    - Chodźmy do mnie spróbujemy coś z nią zrobić. - Ignaczakówna szybko podjęła decyzję zmierzając w stronę bloku. 
    Nowo poznany Szymon szedł zaraz za nią tuląc do kurtki swoje znalezisko. W mieszkaniu Jagny, zawalonym pudłami i kartonami powitał ich wystraszony Dante miaucząc przeraźliwie, jakby konał z głodu od wielu tygodni.
    Czarna, włochata kulka na rękach Szymona spojrzawszy na kocura zjeżyła się i ofuczała zdezorientowanego rudzielca.  Zdezorientowany milusiński Jagny zjeżył się także, uciekając w panicznym galopie pod stół w kuchni.
    Tymczasem ich państwo błyskawicznie zadzierzgnęli nić porozumienia, zasiadając przy kawie oraz herbacie. Szymon okazał się człowiekiem bystrym, inteligentnym i obdarzonym poczuciem humoru, Jagna doznała zatem ulgi, że nie musi tłumaczyć jak sołtys krowie na miedzy, a za to może mówić jak do normalnej jednostki ludzkiej. Kota - znajdę nakarmiła połową saszetki przeznaczonej dla Dantego, Szymonowi zaś zreferowała pokrótce co powinien nabyć, jak żywić młodocianego futrzaka i jak się nim opiekować, on zaś słuchał, przerywając niekiedy pytaniami, świadczącymi o tym, że pragnie zapoznać się jak najdokładniej z instrukcją obsługi kota.
      - Wyjaśniłaś wszystko tak, że nie mam już więcej pytań - rzekł, gdy zakończyła wykład. - No, może jedno. Znasz tu dobrego weta? Mój długoletni lekarz, znaczy nie mój, tylko mojego psa, przeszedł na emeryturę, a nie chcę robić z tego stwora  królika doświadczalnego - wskazał na kociaka, wylizującego miskę Dantego, co jej właściciela napawało najwyższym obrzydzeniem. 
     - Jasne, że znam - odparła Jagna. - Czekaj, gdzieś tu mam wizytówkę... 
 W ten sposób Szymon i stwór opuścili mieszkanie Jagny pokrzepieni na ciele i duchu, wyposażeni także w namiary na lekarza weterynarii oraz niewielką porcję żwirku do kuwety. Stosowny pojemnik Szymon posiadał u siebie.
     Chociaż sąsiad wydawał się Jagnie sympatyczny, nie pozwoliła zboczyć rozmowie na tory bardziej osobiste i nie związane z kotami. Miała dostatecznie porąbane życie osobiste, stwierdziła ponuro, patrząc na zamykające się za sąsiadem drzwi, żeby nie mieć ochoty komplikować go jeszcze bardziej. Poza tym, pomyślała jeszcze bardziej ponuro, kochała jednak tego cymbała, Wronę.
 Następnego dnia jednak, gdy wróciła z pracy, zastała przed drzwiami elegancką paczkę, zawierającą małe opakowanie kociego żwirku, saszetkę karmy, a zdobną w wielką kokardę i mały liścik. 
     - Dziękujemy, Buba i Szymon - przeczytała na głos.
 Oczywiście nie mogła zostawić tego miłego, sąsiedzkiego gestu bez odpowiedzi, co skończyło się kolejną długą pogawędką z Szymonem, tym razem nie trzymającą się tak ściśle tematów kocich. Okazało się, że sąsiad jest strażakiem, przy tym wielkim miłośnikiem fantasy. Utrzymywał on, że do wyboru takiego a nie innego zawodu zainspirowały go ogniste wyczyny Smauga w "Hobbicie" Tolkiena. 
     A ponieważ gadało się z nim tak miło, poza tym wciąż potrzebował rad, dotyczących kota, tak jakoś wyszło, że wpadł do niej dnia następnego, trafiając akurat na Igłę, sprawdzającego jak sobie radzi jego kuzynka.
     - Ty, co to za fagas? - zapytał Krzysztof nieufnie, wyciągnąwszy Jagnę do kuchni pod pretekstem robienia herbaty.
     - Mój sąsiad - odparła Jagna spokojnie. - Ma kota.
     - Znaczy psychol? - zaniepokoił się Igła.
     - Krzysiu, piłką w łeb na boisku oberwałeś? - zirytowała się Jagna. - To nie psychol, tylko strażak, znalazł kota na śmietniku i przychodzi do mnie się radzić. 
     - Tak platonicznie przychodzi? - Krzysztof był podejrzliwy. - No jakoś nie wierzę.
     - Ciebie pierwszego poproszę, jeśli trzeba mu będzie w mordę dać, ale na razie daj mu spokój - poprosiła Jagna. - Co ty myślisz, że ja teraz jakieś ekscesy mam w głowie?
     - No nie, ty nie - wyrwało się Igle.
     - A kto tak? - zdziwiła się Jagna.
     - Nie, ja nic przecież nie mówię - wyparł się Krzysztof. - Zapomnij i w ogóle. 
     - Coś kręcisz - orzekła Jagna.
     - Nic nie kręcę, a w ogóle to już lecę, do widzenia panu panie Szymonie, pa Jaguś, cześć pracy rodacy!
 I tyle go widzieli.
     Jagnę za to tknęło przeczucie. Czekając aż się zagotuje woda w czajniku wyciągnęła z kieszeni smartfona i weszła na instagrama Wrony. Pierwsze na co się natknęła to czułe komciuszki pod zdjęciami jakiejś Sandrusi, na oko obdarzonej większym numerem stanika niż ilorazem inteligencji, było też sporo durnych selfiaczy, ale ukoronowanie wszystkiego stanowiła słitfocia z jakąs cycatellą w stroju bawarskim.
     To ona tutaj łudzi się nadzieją, że ojciec jej nienarodzonych dziatek zechce zadzwonić, gdy tymczasem ten marnotrawny dawca plemników zarywa laski w internecie i maca je w realu. Co ona widziała w tym człowieku i gdzie właściwie podział się ten facet w którym się zakochała? I jak ma sobie poradzić z bliźniakami, skoro ich ojciec jest absolutnie nieodpowiedzialnym osobnikiem po lobotomii złotym medalem?
     Woda zagotowała się, czajnik prztyknął, a Jagna osunęła się na podłogę i wybuchła nieopanowanym szlochem. Łzy ciekły jej po twarzy dwiema nieprzerwanymi strugami, w nosie, coraz bardziej upodabniającym się barwą do pomidora bulgotało jak w gejzerze, piersią Jagny zaś wstrząsały spazmy. A ona ryczała, siedząc na kuchennej podłodze, z czołem wspartym o podciągnięte kolana i nie mogła przestać.
     - Proszę - rzekł nagle spokojny męski głos, podtykając jej papierowy ręcznik kuchenny. - Co się stało?
     - D-d-d-dramaaaaat! - zawyła Jagna. - Traaa-a-gediaaaa!
     - Jaka tragedia? - Szymon usiadł obok niej z rolką ręczników na podorędziu.
     - Je-jestem w ciąży - wychlipała Jagna. - A oj-o-ojcem tych dzieci jest kompletny kre-kretyn! I w do-do-dodatku ja go kooooochaaaam!



_________________________________________________________________
Dżingl bells dżingl bells wracamy po bardzo długiej obsuwie z nowym rozdziałem. 
A przy okazji życzymy Wam Wesołych Świąt! 

Na deserek melancholijny Miszcz z choinką w tle :D
                                                           Pozdrawiamy Fiolka&Martina :) 
 

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XX - Wolę grabić mech na ścianie niż robić z siebie idiotę...


    Fale błękitnego kremu, zdobiące ciastko o wdzięcznej nazwie "Smerfetka", lśniły łagodnie w miękkim świetle wrześniowego popołudnia. Marian pogłaskała czule jedną z fal łyżeczką, po czym  westchnęła.
     - Ma kolor prawie jak oczy Zbysia - rzekła tkliwie.
 Jagna spojrzała na swoją, zwykle racjonalną i trzeźwą, przyjaciółkę znad filiżanki kawy bezkofeinowej, a w spojrzeniu tym osłupienie walczyło o lepsze ze zgrozą.
      - Co on ci zrobił? - zapytała. - Pranie mózgu?
 Marian zagarnęła łyżeczką pokaźną porcję smerfetki i wepchnęła sobie do ust.
     - Nihhh mi ne sobił - wyjaśniła, przełykając. - Po phostu...
     - Po prostu co? - drążyła Jagna. - Ja tu do ciebie z życiowym problemem przychodzę, a ty odpływasz nad ciastkiem, bo kremik przypomina kolorem oczy Zibiego. Kobieto, halo, mówię do ciebie! Ojciec mojego nienarodzonego dziecka zamienił się z chu..., penisem na głowy! Widziałaś co on wczoraj robił?!
     Podstawiła przyjaciółce tablet pod nos, nieomal strącając ze stolika swoją kawę. Siedziały w hotelowej kawiarni, podczas gdy panowie odpracowywali tournee po rozmaitych oficjelach, spragnionych uścisku dłoni z mistrzami świata.
     Marian oblizała łyżeczkę z resztek niebieskiego kremu i zajrzała w tablet, na którego ekranie widniało zdjęcie Wrony, rozdziewającego się przy hotelowym oknie.
     - Striptis robił - zauważyła. - Może nie zauważył tej lasi na dole.
     - Jakiej lasi, jakiej lasi? - zdenerwowała się Jagna. - Nie czytałaś artykułu na ptysiach? Tam całe stadko hotek stało! Machały do niego, a on się do nich prężył, bałwan jeden. Wiedział, że tam są! Wiedział!
 Zdenerwowana do nieprzytomności zgłąbowaceniem własnego narzeczonego Jagna chwyciła łyżeczkę, po czym kilkoma kęsami pochłonęła swój kawałek smerfetki.
     - Jest problem - mruknęła Marian, sięgając po kawę. Jej napój nie był bezkofeinowy, czymś takim bowiem nie plamiła warg, preferując espresso o mocy szatana. - Powiem Zbysiowi, żeby miał na swawolnego Jędrusia oko. Kto wie, co mu jeszcze odbije.
     - No właśnie - rzekła z goryczą Jagna. - Ma być ojcem, a cofnął się mentalnie do gimnazjum!

    Kilka godzin później Marian dała się porwać Zbyszkowi na wycieczkę do centrum Warszawy. Ruda nie wiedziała co dokładnie siatkarz chciał jej pokazać, gdyż nabrał wody w usta a jego mina przypominała lekko pokpiwający wyraz twarzy egipskiego Sfinksa.
Gdy taksówka zatrzymała się przy oszklonym apartamentowcu na ulicy Twardej, Zbigniew czym prędzej wysiadł z samochodu okrążając go i niczym przedwojenny galant otwierając przed góralką drzwi.
     - Panie przodem...- posłał Rudej firmowy uśmiech.
     - Co tutaj robimy? - zapytała oszołomiona. - To nowy apartamentowiec.
    - Chodź na górę to się przekonasz...- rzekł tajemniczo.
Przeszli w pośpiechu przez foyer wypełnione stylowymi obrazami, gdy zaś wsiedli do windy ta zabrała ich na jedno jedno z wyższych pięter budynku zaprojektowanego przez Helmuta Jahn'a.
    Bartman prowadził Marian przez korytarze wprost do pokoju numer dziewięć, za którego drzwiami czaiło się największe zaskoczenie dnia. Pomieszczenie przypominało połączenie dżungli amazońskiej ze sztuką abstrakcyjną. W centralnym miejscu salonu stał drewniany stół nad którym zawieszono lampę, wyglądem przypominającą poroże przy stole zaś stały wyglądające na drakońsko niewygodne taborety w kolorze zdechłej oliwki. Obok stołu piętrzyła się zgniło zielona ściana do której Zbigniew podprowadził oszołomioną Marian.
    - Podaj mi dłoń. - powiedział tajemniczo, prowadząc ją do zielonego szkaradztwa. Okazało się, że ściana była wykonana z naturalnego mchu, odżywiającego się pochłoniętą z powietrza wilgocią.
    Ruda czuła jak owładnia nią przypływ nieopanowanej głupawki, jej ramiona poczęły się niebezpiecznie trząść, zaraz potem wybuchła potężnym rechotem. Ze śmiechu aż się zatoczyła i byłaby upadła, gdyby na jej drodze nie znalazła się kanapa kształtem przypominająca gnijący placek z brokułów. Upadła nań zanosząc się śmiechem aż z jej oczu popłynęły łzy.
Po chwili zreflektowała się ocierając mokrą od płaczu twarz.
    - Co cię tak bawi? - zapytał zszokowany Zbigniew.
    - Zbysiu...kochany nie śmieje się z ciebie tylko z tego nieszczęsnego mchu. - Marian starła palcem wskazującym łzę z policzka.
    - A co w nim jest nie tak?
    - No bo mech w mieszkaniu? Co będziesz na nim hodował? Grzyby? Jagódki?
    - To imitacja mchu zaścielającego ściółkę leśną, nie będę tam nic hodował on jest naturalnie wilgotny.
    - Wilgotna jak ściółka leśna po deszczu to jest każda dziewczyna na twój widok, mój tygrysie. - zaśmiała się uwodzicielsko.
     - Rrrrrrrr! - odparł Zibi, porywając ją w ramiona i niosąc gdzieś w głąb apartamentu.
     - Co robisz, szalony? - zapytała Marian, głosem omdlewającym.
     - Będziemy się kochać w oceanie- Zibi, z Marian w ramionach wkroczył do sypialni, której ściany zdobila tapeta wycieniowana w kolory oceaniczne. 
     - Już kiedyś próbowałam - rzekła ruda trzeźwo. - Nawet nie miałam juz majtek ale skończyło się na poparzonym przez meduzę tyłku.
  Bartman spojrzał na wybrankę z niedowierzaniem.
     - Czy ty zawsze tak musisz? - zapytał.
     - Ale co? - zdziwiła się niewinnie Marian.
     - Gadać! - wybuchł Zbysio.
 Ruda uniosła w górę brew.
     - Nie potrafisz mnie uciszyć? Co z ciebie za fa...
 Nie dokończyła, gdyż w tym momencie Zibi zakneblował ją za pomocą długiego i bardzo namiętnego pocałunku.
     Gdy Ruda tonęła w oparach turboromansu z Bartmanem, jej przyjaciółka przeżywała chwile skondensowanej grozy, pomieszanej z furią. Na szczęście nie sama, lecz w towarzystwie Iwony, która wyrwawszy Igłę z paszczy mediów, postanowiła spędzić z nim wreszcie spokojny wieczór. Widząc zaś, że     Jagna jest sama i w dodatku sfrustrowana, Ignaczakowie stwierdzili, że nie można jej tak zostawić.
 Jagna była sama, albowiem płynący na fali medalowej popularności Andrzej wolał szczerzyć się do kamer, zamiast spędzać czas z narzeczoną. Program, w którym miał wystąpić był talk showem, zatytułowanym "Świat wciąż pędzi".
     Gdy prowadząca, Aga Mączarek, przedstawiła gości i kamera pokazała w zbliżeniu brodate i uśmiechnięte oblicze Wrony, Jagna wymamrotała coś niewyraźnego.
     - Co mówiłaś? - zapytał Igła.
     - Prawi komplementy Andrzejkowi - wyjaśniła Iwona.
 Program trwał, goście odpowiadali na pytania, w większości dość błahe i głupawe, a prawdziwa akcja wieczoru toczyła się niewerbalnie. Na krześle obok Wrony zasiadała mianowicie znana aktorka, niejaka       Hanna Trzmielik, przy czym to zasiadanie miało dość niebezpieczny wychył, wyraźnie skierowany na Andrzeja, podobnie jak powłóczyste spojrzenia, odrzucanie włosówi wydymanie usteczek, kórych to gestów gwiazda filmu nie szczędziła.
     - Jeszcze niech wystawi transparent treści " Taka jestem napalona, przeleć mnie, Andrzeju Wrona" - mruknął Igła.
 Jagna wydała z siebie nieartykułowany bulgot.
     - No mało jej do tego brakuje - oceniła Iwona.
     - A jemu jakoś mało przeszkadza - warknęła Jagna.
 Istotnie, Andrzej wydawał się zakłopotany bliskością aktorki całkiem tak samo, jak kot bliskością szynki.
     - Jest pan znany z tego, że łamie pan niewieście serca - zagaiła do niego Aga Mączarek. - Czy nie przeszkadza to panu i czy jest jakaś kobieta, która włada pańskim sercem?
     - Ani trochę mi nie przeszkadza - Wrona wyszczerzył się jak głodny aligator. - Zainteresowanie kibicek mną jako mężczyzną jest bardzo przyjemne.
 Trójka Ignaczaków przed telewizorem nastawiła uszy, czekając na ciąg dalszy wypowiedzi Wrony, ale w studio zapadła chwila ciszy.
     - Tak... A jakie są pańskie plany życiowe teraz, gdy zdobył pan mistrzostwo świata?
 Andrzej poprawił się na krześle, tymczasem panna Trzmielik od niechcenia oparła dłoń na jego udzie.
     - Przede wszystkim powrót do Bełchatowa i przygotowania do sezonu ligowego - odparł swobodnie. - Ale zanim to nastąpi planujemy też z Karolem Kłosem małą imprezkę dla fanów.
     Tom Camilli Lackberg w twardych oprawach, który Jagna czytała wcześniej dla uspokojenia, furknął teraz przez pokój, zmierzając w środek ekranu. Igła, było nie było fachowy libero, odbił nadlatującą lekturę w ostatniej chwili, ratując hotelowy odbiornik przed niechybną  dewastacją.
     - Mam dosyć - oznajmiła Jagna. - Idę spać. Gdyby wrócił ten cymbał, powiedzcie mu, że może się położyć na wycieraczce, w holu, albo pod mostem Poniatowskiego, mnie to nie obchodzi.

    Ten cymbał wrócił do hotelu późno w wyraźnie głupkowatym nastroju, chwiejąc się i zezując jakby wcielał się w postać Jacka Sparrowa. Miał szczerą ochotę wpaść do pokoju dzielonego z Jagną i zaśpiewać jej serenadę a być może nawet dwie. Mistrz Świata - Andrzej Wrona a może powinien walnąć sobie selfiaka i wrzucić na Insta?
     - Jestem mistrzem świata! - zakrzyknął w korytarzu po czym wleciał w wózek na ciuchy zostawiony przez obsługę.
Na swoje szczęście wszyscy spali snem sprawiedliwych i jedyną osobą, która go usłyszała był wracający z wywiadu Stephane.
    - Czgo tak krzikasz? - zapytał znużony.
    - Muszę się jakoś rozładować. - odpowiedział mu Wrona. - Jestem tak nabuzowany, nie zasnę!
    - Andżej ja bim na twoja miescu raczej trochię spasował.
    - Stefciu, Stefciu ciesz się póki mamy swoje pięć minut!- powiedziawszy to środkowy popląsał w stronę pokoju, odprowadzony zdegustowanym spojrzeniem trenera.
    Już jest po turnieju więc nie ma co się wtrącać w picie czy niepicie swoich podopiecznych, ale Wronie chyba istotnie coś odpierdzieliło. Prędzej spodziewał się tego po Zbigniewie, gdyż odkąd objął kadrę miał problemy z jego przerośniętym do rozmiaru lotniskowca ego, ale po turnieju Bartman przeszedł jakąś magiczną metamorfozę. Piorun w niego strzelił, spadł mu na głowę fortepian czy zdarzył się inny cud ale w końcu nie musiał wysłuchiwać sarkań wyższej instancji na zachowanie Zibiego. Ale nie może być chwili spokoju, gdyż to byłoby za piękne i jak jednemu gagatkowi wrócił zdrowy rozsądek to drugi zamienił się z pomylonym na rozumy. Ot, taki jest ciężki los trenera jak nie jedna to druga cholera. I nawet mu się to zrymowało.
Andrzej wsunął się do pokoju i już od progu zaczął śpiewać.
    - Przyszedł jo se łącke kosić słonko świeciło...- jęknął rzewnie.
Jagna zerwała się ze snu patrząc na pijanego Wronę.
    - Świeciło, świeciło i ci kurwa chyba dziurę w tym zakutym łbie przepaliło!- odpowiedziała wściekła.
    - Ale Jaguś...Ja nie chciałem ja musia...- nie dokończył gdyż dostał w twarz poduszką.
    - Chciałeś nie chciałeś ale musiałeś a mnie w tym momencie to nie interesuje. Możesz mieć przynajmniej tyle kultury i przestać mi tutaj wyć, bo chyba nie muszę ci przypominać która jest godzina?
    - Ależ skarbie no wywiad miałem!
Jagna spojrzała na wyświetlacz smartfona.
    - Ten zdurniały program jest przed siódmą a teraz mamy pierwszą! Zgubiłeś drogę? Ale zaraz, zaraz przecież ty jesteś Warszawiakiem? Znasz miasto!
    - No musiałem się napić, tego teraz ode mnie wymagają, muszę być miły!
    - Miły?- zapytała jadowicie Jagna. - Odniosłam inne wrażenie i dałabym tutaj inne bardziej pieszczotliwe słówko. Może puchaty i misiowaty?
    - Jagna nie rozmawiaj tak ze mną! Wiesz, że mam obowiązek latać po tych wszystkich telewizjach. Igła też był w tefałenach, porannych kawusiach i rozmowach na każdy temat i nikt mu nic nie wypomina.
    - Igła zachowuje się stosownie do wieku a nie jak pięcioletni chłopiec, który dostał nową zabawkę. W tej chwili nie chce mi się z tobą gadać!
     Wrona zrzucił z nóg obuwie, bez pomocy rąk. Jako że był wstawiony zabrakło mu wyczucia i jeden z jego sportowych butów, o rozmiarze średniego kajaka, świsnął Jagnie koło ucha, a potem łupnął w zagłówek łóżka.
     - Uważaj sobie! - Jagna odrzuciła mu obuwie, trafiając go w plecy.
     - Ej! - rzekł Andrzej z zaskoczeniem. - Hormony ciążowe na łeb ci padły?
Jego dziewczyna odpowiedziała mu takim spojrzeniem, że aż się odsunął.
     - Zamknij się i idź spać - oznajmiła sucho. - Porozmawiamy rano. A mamy o czym.
Rozmowa owa odbyła się po śniadaniu, przy którym Jagna nie zaszczyciła swojego, z nagła skretyniałego, wybranka nawet jednym spojrzeniem. Kiedy zaś weszli do pokoju, wyciągnęła z szafy swoją walizkę i zaczęła ją pakować, z mina zaciętą i srogą. Wrona nie mógł się oprzeć i zajrzał do lustra.
     - Mieliśmy pogadać - zasugerował, modelując w skupieniu grzywkę.
     - A nie jesteś zbyt zajęty podziwianiem samego siebie? - odparła kąśliwie Jagna.
Andrzej oderwał się od zabiegów fryzjerskich i spojrzał na nią z wyrzutem.
     - Znowu się mnie czepiasz - zauważył.
     - Bo mam o co - oznajmiła Jagna, trzaskając wiekiem walizki. - Zachowujesz się ostatnio jak skończony palant.
     - Przesadzasz - wzruszył ramionami.
     - Doprawdy? - założyła ręce na piersi, przeszywając go spojrzeniem. - Prężysz się półgoły przed fankami, w telewizji dajesz się obmacywać jakiejś zdzirze, zapominasz wspomnieć, że masz narzeczoną, a potem wracasz do mnie, narąbany jak meserszmit. O twojej działalności na instagramie i fejsie już nie wspomnę, bo mnie krew zalewa!
     - To już nawet nie mogę się cieszyć z tego, że zdobyłem mistrzostwo? - wybuchł Andrzej. - Czy może, nie wiem, popularności mi zazdrościsz?!
     - Wrona...-rzekła Jagna z rezygnacją. - Myślę,że w tej sytuacji powinieneś wracać do Bełchatowa.
     - Ale, że co rzucasz mnie znowu? Przypominam ci,że jesteś ze mną w ciąży.
     - Właśnie. Będę matką, a mam wrażenie, że już nią jestem, w dodatku przerośniętego faceta o mentalności gimbazy. Nie rzucam cię, to ty rzuciłeś mnie dla blasku fleszy i imprez. Ja nie chcę dla siebie i naszego dziecka życia pod ciągłą obserwacją twoich fanek, ptysi i teleobiektywów. Dlatego zostaję w Rzeszowie.
     - Z dzieckiem w tej klitce?
     - Przeprowadzam się do większego mieszkania.
     - Jagna znowu robisz z naszego zwiazku melodramat...
     - Ty już zrobiłeś z niego komedię. Kocham cię, Andrzej, ale dopóki nie dorośniesz i nie zdecydujesz co jest dla ciebie naprawdę ważne, nic z tego nie będzie. Jadę z Krzyśkiem. Zadzwoń do mnie, gdy ci rozum wróci.
     To rzekłszy Jagna wysunęła rączkę walizki z głośnym kłapnięciem, po czym z godnością i hurgotem ciągniętej walizki na kółkach opuściła pokój. Andrzej obserwował jej wyjście bez słowa i z miną wiejskiego głupka.
     A to był dopiero początek paskudnego dnia, zaraz bowiem po odmarszu Jagny do Ignaczaków Wrona wpadł w windzie na Zibiego. Zbigniew, diablo niewyspany po turboromantycznej nocy z Marian, wpadł do hotelu rozmówić się jeszcze ze Stefanem i kiedy już wychodził, w ślad za nim do windy wpakował się ten półgłówek, boski Ędrju.
     Panowie przez chwilę obserwowali się wzajem, z nieskrywaną niechęcią. Zibi najchętniej w ogóle by się nie odzywał, ale ciążyła na nim obietnica, złożona tycjanowskiemu aniołowi. Byłby chamem, świnią i prochem marnym u jej stóp, gdyby nie dotrzymał danego słowa. Wrona również nie miał ochoty na konwersacje z działającym mu na nerwy Bartmanem, więc po wymianie spojrzeń stanął plecami do niego, udając, że dłubie w telefonie.
     - Wrona, ty chyba strasznie chcesz spierdolić związek z Jagną - rzekł Zibi sarkastycznie. - Jeszcze trochę i ci się uda, bo zachowujesz się jak niedojrzały cymbał.
Andrzej odwrócił się tak gwałtownie, że jego grzywka, kunsztownie zaczesana w falę, straciła całą formę i opadła mu na oczy.
     - Nie masz nic lepszego do roboty? - odparł, a głos jego ociekał jadowitą furią. - Na przykład grabki se weź i mech na ścianie pograb, albo co?
     - Wolę grabić mech na ścianie niż robić z siebie idiotę, prężąc gołą klatę w oknie, żeby faneczki se mogły pooglądać - oznajmił Zbyszek z godnością. - Wrona, weź koło, pierdolnij się w czoło, zakąś snickersem i wróć do rzeczywistości, dobrze ci radzę.
Andrzej wyciągnął palec i wymierzył go w czubek zbysiowego nosa.
     - Odpierdol się ode mnie ze swoimi radami - warknął. - Mój związek, to nie twój zasrany interes, jasne?
     - Zrobisz co chcesz - odparł Zibi, wzruszając ramionami. - Ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.
     - W dupie mam twoje ostrzeżenia - palec Wrony dźgnął ponownie powietrze przed nosem Zbigniewa.
Drzwi windy otworzyły się z cichym brzęknięciem. Andrzej wyszedł, nerwowo poprawiając grzywkę, tymczasem Zibi spojrzał w ślad za nim, parsknął wzgardliwie i schował ręce do kieszeni.
      Ten kretyn jeszcze nie wie, skonstatował, opuszczając kabinę, jak to jest, gdy sodówka uderza do łba i ile można wtedy stracić. Zibi mógłby mu coś o tym powiedzieć, z własnego doświadczenia, ale skoro Wrona woli się uczyć na własnych błędach...

     Tak oto Andrzej pojechał do Bełchatowa w towarzystwie jedynie Karola Kłosa, a Jagna wróciła do Rzeszowa, wściekła tak, że najchętniej zamieniłaby się w Godzillę i zburzyła Manhattan. Albo most Golden Gate w San Francisco, wszystko jedno.
     Humoru nie poprawiał jej fakt, że Marian gruchała nieustannie przez telefon z Bartmanem, pędząc do Warszawy kiedy tylko mogła, podczas gdy Wrona, ojciec nienarodzonego dziecka Jagny, najzwyczajniej strzelił focha i postanowił się w ogóle nie odzywać.
     Wiadomość o kryzysie w związku Jagny i Andrzeja jakimś cudem dotarła do Ptysiów.net, które niezwłocznie walnęły na ten temat wielki artykuł, pełen najróżniejszych spekulacji. Andrzej nie skomentował tych wypocin nawet słowem, natomiast Jagnę trafił szlag tak monumentalny, że aż poszczuła serwis najbardziej wściekłym prawnikiem jakiego mogła znaleźć, doprowadzając do czasowego zamknięcia Ptysiów.net.
     Tymczasem świat siatkówki otrząsnął się z postmundialowych emocji i zaczął się przygotowywać do sezonu ligowego. ZAKSA Kędzierzyn Koźle i Skra Bełchatów stoczyły mecz o Superpuchar, wygrany przez Bełchatowian, czyli ekipę Wrony, przy czym decydujący punkt przybił niezawodny i niezniszczalny Mariusz Wlazły. A skoro był puchar, to zdaniem tandemu wyborowego Kłos-Wrona, musiał być melanż. I to nie byle jaki, bo panowie zalegali też z czczeniem mistrzostwa świata.
     Biba Andrzeja i Karolla, "Piękni i Bąbelkowi", dla jednych trwała do późnych godzin nocnych, dla i drugich do wczesnych rannych.
      Jako pierwszy zmył się trener Antiga, żegnając się z ekipą ze złotego VIProomu zlepkiem polskich i francuskich wyrazów. Następny wytoczył się jeden ze współgospodarzy Karol Kłos, podpierany przez narzeczoną Oleńkę. Kłosik miał nieźle w czubie, ale jako organizator spisał się na piątkę z plusem, nie przesiadywał jak Andrzej w viproomie, ale chętnie fotografował się z fanami, uśmiechając się do obiektywów oraz podstawianych naprędce smartfonów. Zaraz za Kłosem z imprezy wytoczył się Facundo Conte w ramionach tajemniczej blondynki, a za nim połowa nietomnej Skry.
     Owa blondynka, będąca przyjaciółką Lewandowskich kolebała się na trzynastocentymetrowych szpilkach niczym okręt na wzburzonym oceanie. Godzinę wcześniej Zibi ze zgrozą zaobserwował, że urżnięty     Wrona wlał blond piękności szampana za dekolt a potem potknął się i za szampanem powędrowała jego głowa. Jakaś laska uwieczniała to wszystko smartfonem. W oparach alkoholu zaświeciło się w jego głowie czerwone światełko. Jesli ktoś zrobił zdjęcie to on nie chce być w skórze Wrony. Wkurzona Jagna została w Rzeszowie, a wraz z nią Marian, która wysłała Zbyszka na imprezę w celu pilnowania Andrzeja.
     Ignaczakówna obawiała się o ojca swojego nienarodzonego dziecka, gdyż ten od czasu zdobycia złotego medalu zmienił się o 180 stopni. Miała nadzieję, że sodówa odbiła mu tylko krótkotrwale i po przejściu fejmu wszystko wróci do normy i w spokoju będą oczekiwać narodzin dziecka, ale na razie się na to nie zanosiło. Andrzej bowiem wciąż zachowywał się niczym światowa gwiazda nie wiadomo czego, pławiąc się w uwielbieniu hotek i szczerząc zęby do każdej napotkanej kamery. Niby zadzwonił do niej i chciał, żeby przyjechała i celebrowała z nim sukces ale szczerze mówiąc nie miała ochoty. Wolała pójść z Igłą i Resoviakami na drinka (oczywiście bezalkoholowego) do klubu w Rzeszowie. Mniej zaślinionych fanek i sztucznie rozdmuchanego ego.
     Ponieważ zaś procesy myślowe Zbigniewa spowolnione były pokaźną porcją spożytego alkoholu, dopiero po chwili uświadomił sobie, że jeśli zdjęcie Wrony z głową w buforach obcej blondyny pójdzie w świat i dotrze do oczu Jagny, to on sam będzie miał przerąbane jak w ruskim tanku. Jego piękna, płomiennowłosa i nieco przerażająca Marian wyrwie mu bowiem nogi z tyłka i to bez znieczulenia. Miał pilnować Wrony i co? Zawalił! Będzie przez najbliższy miesiąc wysłuchiwał, że jest niedojrzalym kretynem, który zepsułby nawet stalową kulkę.
     Postanowił zatem działać, a skoro przeszczepienie Wronie mózgu nie wchodziło w rachubę, należało zatem zapobiec skandalowi. Kiedy zatem szeregi imprezowiczów się przerzedziły, a u tych, którzy zostali znacznie spadła zdolność rozpoznania otoczenia, Zibi, ze zręcznością pingwina - komandosa, podkradł się do Wrony, na pół drzemiącego z nosem pod pachą owej faneczki, która uwieczniała wcześniej jego nura w dekolt. Sama faneczka również straciła łączność z ziemią, chrapiąc siatkarzowi we wlosy, na których śladu nie zostało ze zwykłego wymuskania.
     Zbyszek rozejrzał się, czy ktoś nie patrzy, przykucnął, po czym zanurzył dłoń w torebce zwisającej z ramienia fanki, szukając smartfona. Rychło jął przeklinać w duchu skłonność kobiet do noszenia w torebkach mnóstwa niepotrzebnych gratów. Jakim cudem w torbie o rozmiarach zeszytu nie mógł wymacać od razu telefonu? Niepojęte.
Zamroczony Wrona machnął ramieniem, tak, że jego dłoń wylądowała wprost na wypiętym tyłku Bartmana.
     - Klassssa dupcia - wymamrotał, nie otwierając oczu.
Zibi stłumił pchające mu się na usta bluzgi, przełożył delikatnie łapę Andrzeja na fankę i kontynuował przeszukiwanie torebki.
     Wreszcie wymacał smartfona. Włączył go, skasował co trzeba, upewnił się jeszcze, że dziewczę nie zdążyło niczego wrzucić na serwisy społecznościowe, po czym delikatnie wpuścił aparat na powrót do torebki. I zamarł.
Dłoń Wrony znowu spoczywała na jego pośladkach.
     - Lasiuuuunia - mruknął Andrzej.
Zibi westchnął.
Czego to ja nie robię z miłości, pomyślał.

_______________________________________________________________________
Witajcie! 
Długo nas nie było, ale mamy nadzieję że jeszcze tutaj z nami jesteście i nie znudziłyście się na amen. 
Życzymy miłego czytania! 
Ps. Powoli oswajajcie się z faktem, że to opowiadanie zmierza do końca ;)
I bonusik obrazujący wyczyny Ędrju...
 
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)

wtorek, 21 października 2014

Rozdział XIX - Złotko mam na ciebie ochotę!


    Jak się okazało, Zbyszek wcale nie cierpiał na złamanie kabury a zwyczajnie coś mu strzeliło w plecach. Doktor Sokal wszedł do pokoju zaaferowany tym, że atakakujący mógł naprawdę zrobić sobie ciężką krzywdę, gdy zaś zobaczył Zbigniewa nienaturalnie wygiętego a pod nim wściekłą rudowłosą od razu humor mu się poprawił. Uśmiechając się pod nosem przystąpił do oględzin cierpiącego Bartmana, nieledwie tylko powstrzymując się od wybuchnięcia głośnym śmiechem.
    - No co my tu mamy...- rzekł bardzo profesjonalnym tonem. - W którym miejscu cię boli?
    - Wszędzie mam złamany kręgosłup!- jęczał Zibi.
    - A jak do tego doszło?- drążył lekarz.
    Rudowłosa, którą zawstydzić było bardzo ciężko, teraz oblała się purpurą a jej twarz przypominała dojrzały pomidor. Zbigniew przez krótką chwilę pomyślał, że ten płomień na twarzy przypomina kolor jej włosów i gorącą, temperamentną naturę.
    - Bo my ten no chciałem się schylić i mi wtedy coś strzeliło. - tłumaczył się siatkarz.
    - Ten no, ale jak to dokładnie się stało?- dopytywał lekarz.
Jego ciekawość nie była motywowana chęcią dowiedzenia się, co też ta dwójka wyrabiała w pokoju będąc sam na sam. Był dorosłym facetem i wiedział, że krew nie woda a majtki nie pokrzywy skoro zaś ma to     Zbyszkowi pomóc to niech sobie chłopak pofigluje, tylko zazwyczaj od takich harców nie łamią się kręgosłupy.
    - No bo my no ten no tego i ja tego nachyliłem się i łup! - teraz to Zbigniew przybrał ceglaną barwę na swym licu.
    - Całowaliśmy się, Zbyszek nachylił się nade mną i strzeliło mu w plecach! - odpowiedziała w końcu Marian.
    Doktor Sokal uśmiechnął się pod wąsem, zastrzygł brwiami i pochylił się nad torbą lekarską by poszukać zastrzyków. W końcu wyszperał w jej czeluściach ampułkę ze specyfikiem mającym przynieść ulgę cierpiącemu Romeo.
    - Zbysiu ściągnę ci teraz spodnie do połowy masztu i dostaniesz zastrzyk, powinno puścić. - zanim Bartman zdążył się zorientować doktor niczym fachowa pigulara wbił mu w lewy półdupek igłę z lekiem przeciwbólowym i rozkurczowym.
    Bartman czując jak rozkurczająca ciecz rozrywa od środka tkanki jego zadka, rozdarł się głośniej niż syrena pożarowa. Tłumek zebrany na hotelowym korytarzu, który nie rozszedł się nawet na polecenie Oskara Kaczmarczyka, zamilkł w niemym oczekiwaniu co wydarzy się dalej.
    - Czuje się jak wtedy gdy Iwona rodziła Sebastiana. - rzekł Igła ze zgrozą.
    - Myśle, że żadna z położnic nie krzyczy tak jak Bartman. - zachichotał Kłos majstrując coś w swojej komórce.
    Tak naprawdę obrabiał zdjęcie Zbysza i Marian tak żeby była nutka tajemnicy, ale jednocześnie wiadomo było kogo przyłapano in flagranti.  Po chwili zdał relację z wydarzenia(omijając pewne szczegóły) po czym wysłał razem ze zdjęciem do redakcji Ptysiów.net.
    Na sam koniec podpisał się swoim stałym pseudonimem Złotowłosa i czekał na szum w internecie. A co niech sobie Zbysiu pocierpi za te wszystkie lata, kiedy zachowywał się jak nadęty, cwaniacki bufon.
Tymczasem doktor Sokal wyszedł do zgromadzonego ludu z szerokim, pełnym ulgi uśmiechem na okrągłej twarzy.
    - Pacjent ma się dobrze i jeśli chcecie dostać niebieskie tableteczki na spanie to proszę rozejść się do pokojów!- ogłosił wszem i wobec.
    - A co właściwie dolega naszemu amantowi?- zapytał Fabian. - Nie zarażę się?
    - To nie ebola Fabianku więc za chwilę śmiało możesz wejść do pokoju. - rzekł doktor - Zbyszek miał skurcz międzykręgowy, dostał zastrzyk i będzie żył. Jutro zrobimy mu jeszcze tomograf żeby mieć pewność czy to nie jakaś przypadłość neurologiczna.
    - Półfinał za pasem a ten się rozkłada. - rzekł ktoś z tłumu
    - Kto inny się rozkładał mam wrażenie. - zaśmiał się złośliwie Karol.
    - Kłos przeginasz. - odezwał się Możdżonek. - Nie twoja sprawa co oni tam robili.
    - Zbyszek na pewno fiku miki małpki Kiki. - Winiar ubawił się swoim dowcipem.
   Po jakimś czasie towarzystwu w końcu znudziło się wystawanie pod pokojem Fabiana i Zbigniewa. Ruda odczekała jakiś czas, upewniwszy się że Zibi ułożony na brzuchu zasnął po działaniu leków, postanowiła cichaczem wychylić się z pokoju. Przed drzwiami natknęła się tylko na Drzyzgę, który był tak zmęczony że jedyne o czym marzył to położenie się spać. Jagna wysłała Marian sms'a w którym oświadczyła, że nie ma czasu czekać na rudą w nieskończoność i jedzie do góry przespać się kilka godzin.
    Panna Bachledówna- Helin niczym szpieg przemknęła przez uśpione korytarze łódzkiego hotelu, by potem, z mieszanymi uczuciami paść na łóżko w dzielonym z Jagną pokoju. Nie wiedziała jednak, że rozrywki tego wieczoru będą się ciągnąć dalej.
     Dowiedziała się o tym rano, w hotelowej restauracji, w której jadły z Jagną śniadanie. Jagna, grzebiąca leniwie w komórce, zakrztusiła się nagle spożywanymi akurat płatkami kukurydzianymi na mleku, oderwała Marian od ust tosta z szynką i pomidorkiem i podsunęła jej pod nos swój telefon.
     - Patrz!- wycharczała. - Popatrz!
     - Czyś ty oszalała?! - zaprotestowała Marian energicznie. - Nie wal mnie tym telefonem w nos, nosem nie patrzę!
     - Na ekran patrz, idiotko! - odparła Jagna, odzyskawszy oddech. - To Ptysie!
 Marian odsunęła nieco jej rękę, popatrzyła i skamieniała.
     Na ekranie komórki widniało zdjęcie pokazujące Zbyszka, z wykrzywioną bólem twarzy, leżącego na niej samej. Jej gęba, czerwona jak pomidor i otoczona potarganymi włosami była wyraźnie widoczna pod ramieniem Zibiego. Fotografia owa, opatrzona jadowitym komentarzem, zamieszczona została w serwisie Ptysie.net.
     - Zabiję skurwysyna - oznajmiła strasznym głosem Marian.
     - Zibiego? - zdumiała się Jagna.
     - Ale gdzie tam Zibiego! - ruda machnęła niecierpliwie dłonią. - Kłosa! To on strzelił nam focię i komuś dał!
     - Czekaj no, ja się zaraz wszystkiego dowiem, tylko pogadam z Andrzejem - oznajmiła Jagna.
 Pomaszerowała na stronę, wybierając numer do Wrony, który wraz z innymi siatkarzami śniadał w osobnej jadalni. Zanim wróciła Marian zdążyła pożreć trzy tosty, gniew bowiem wzmagał jej apetyt, wypić dzbanek kawy i obmyślić kilka rodzajów tortur jakie chętnie zadałaby Karolowi.
     Wysłuchawszy relacji Jagny z rozmowy z Wroną, Marian sama sięgnęła po telefon, by zadzwonić do Zbyszka.
     - Nie teraz! - Zibi ryknął w słuchawkę jak hamletowski łoś. - Muszę zabić tego skurwysyna!
     - A, to już wiesz - domyśliła się Marian.
     - No jasne, że wiem, trudno żebym nie wiedział, skoro połowa chłopaków leży ze śmiechu pod stołami! - zawył. - Taki mu wpierdol spuszczę, że go Irenka nie rozpozna! 
     - Zbysiu kochany, wstrzymaj się - rzekła Marian głosem słowiczym. - Wiem, że twój męski honor pcha cię teraz do czynów gwałtownych i szanuję to, ale nie tłucz go. 
 W słuchawce rozległo się wściekłe sapnięcie.
     - Ma mu to ujść płazem? - zawarczał Zbigniew z furią. - Po moim trupie!
     - Zbysiu, ja sobie stanowczo nie życzę twojego trupa - kląskała Marian. - I uwierz mi, nie ujdzie mu płazem. Jeśli zrobisz to, co mówię, będzie błagał o litość!
     - Naprawdę? - Bartman jakby się wypogodził.
     - Naprawdę. A teraz słuchaj...
     Jagna, przysłuchując się jak przyjaciółka wyłuszcza szczwany plan Zbyszkowi, kończyła śniadanie. Nie chciałaby być teraz w skórze Kłosa. Za nic w świecie!
     Po śniadanku siatkarze zwinęli swoje manele, zapakowali się w autokar i ruszyli w podróż do Katowic, gdzie miała rozegrać się faza finałowa. Przeciwnikiem naszej reprezentacji mieli byc w półfinale Niemcy, nie mogący się wylegitymować osiągnięciami w siatce i dlatego nieco lekceważeni przez polskie media, nasza kadra jednak podchodziła do meczu półfinałowego z pełną koncentracją i respektem dla rywala. Ostatecznie nikt nie trafia do półfinału z łapanki.
     Polacy zaczęli nieźle, wygrali pierwszego seta, w drugim jednak zrobiło się już ciężko. Mało brakowało, a skończyłby się przegraną Polaków, gdyby nie Wlazły, który zdołał odbić uciekającą w trybuny po źle przyjętej zagrywce piłkę, za pomocą futbolowej przewrotki. Potem błąd Niemców i set został uratowany.
 Wtopiliśmy za to w następnym. Pot kroplisty zrosił czoła kibicom, załodze ławki rezerwowych i trenerowi Antidze, a wszyscy połączyli się w bezgłośniej modlitwie, żeby nie było znowu tiebreaka, bo tego by nikt nerwowo nie wytrzymał. Bogu najwyraźniej był na linii, bo próśb wysłuchał i zesłał polskiej ekipie zwycięstwo w czwartym secie, oznaczające wygraną w meczu trzy do jednego. Finał był nasz!
     Ekipa udała się do hotelu niemożliwie zmęczona, ale w znakomitych nastrojach. Nawet Zibi uśmiechając się szatańsko, przejął boomboxa i zabawił się w didżeja, rozkręcając na pokładzie autokaru coś w rodzaju niedużej imprezki.
     Po kolacji Karol doszedł do wniosku, że musi jeszcze wskoczyć pod prysznic, co też wykonał. Wrona gdzieś zniknął, ale na to Kłos uwagi nie zwrócił, zakładając, że kumpel pewnie poszedł się migdalić z Jagną. 
     Raźno pogwizdując rozebrał się do naga, stanął w kabinie, po czym uruchomił rozmaite masujące funkcje urządzenia, pozwalając wodzie bić, chłostać i uderzać w jego obolałe od ciężkiej pracy mięśnie. To było tak przyjemne, że gdyby był kotem na pewno zacząłby mruczeć.
     Okręciwszy biodra nonszalancko ręcznikiem wyszedł z łazienki i zamarł. Wrony wciąż nie było, ale nie to wbiło Karola w stupor. Otóż na jego łóżku przeciągała się właśnie rozkosznie brunetka w wieku czterdzieści plus, z twarzą zbotoksowaną na sztywno, którą to twarzą usiłowała robić erotyczny dziobek. Do niego!
     - Cześć Karolku! - zamruczała i w tym momencie Kłos uświadomił sobie, że ją zna. Z telewizji mianowicie, była to bowiem znana prezenterka programów śniadaniowych, niejaka Kasia Białorusin. - To co, uczcimy zwycięstwo?
     - Ale jakie uczcimy, proszę pani, to jest jakieś nieporozumienie! - pisnął Karol.
     - Nie bądź taki niewinny - Kasia Białorusin wstała, posyłając mu spojrzenie spod rzęs. - To znaczy to słodkie nawet jest, mówiłam Marysi, że wolałabym Antigę, jest taki ummmm... szlachetny, ale z ciebie też jest słodki pysio... Więc skoro jesteś chętny...
 Podeszła do Karola, on cofnął się i wyrżnął plecami w drzwi łazienki.
     - Nie, ja nie, ja... AAAAAAAAAAAAAA! - wrzasnął cienkim głosem, wyplątał się z objęć Kasi i uciekł na korytarz, nie zauważywszy nawet, że zachłanna rączka pani redaktor rozebrała go z ręcznika.
 Na korytarzu jednak też nie było bezpiecznie.
     - Uśmiech, Kłosiu! - rzekł szyderczo Bartman, robiąc zdjęcie smartfonem. Zza jego ramienia wyjrzała, paskudnie się uśmiechając, Marian.
 Kłos odruchowo zasłonił dłońmi klejnoty.
     - Co wy...? Za co...? - wyjąkał.
Filmujący całe zajście zza rogu Igła prawie tarzał się ze śmiechu. Domyślił się po minie Bartmana rano, że coś będzie grane i postanowił czuwać w okolicy pokoju Karola, tak na wszelki wypadek.
     - Ty się jeszcze pytasz za co? - zapytała Marian groźnie. - Ty się jeszcze pytasz?!
      - To ty na mnie napuściłaś tę potworę? - Karol wybałuszył oczy. - Zabierz ją stamtąd!
     - Zastanowię się - ruda założyła ramiona na piersi i spojrzała w sufit.
     - Zbychu, zrób jej coś! - jęknął Kłos. - Niech ona zabierze to rozerotyzowane pudło z mojego pokoju!
     - Popieram - rzekł Wrona, wyłaniając się zza rogu wraz z Jagną, - Chciałbym pospać.
     - O, Krzysiu - zdziwiła się niewinnie Ignaczakówna, wypychając kuzyna z ukrycia. - Sfilmowałeś to wszystko?
     - Jak tego nie skasujesz, wsadzę ci tę kamerę w dupsko! - rozdarł się Karol desperacko.
     - Karooooolku? - Kasia Białorusin wystawiła głowę z pokoju. - No chodź do Ka... Ojej.
 Potoczyła wzrokiem po zgromadzeniu w korytarzu.
     - Co tu się dzieje?
     - Kasiu, zaszło małe nieporozumienie - rzekła słodko Marian. - Chyba mnie źle zrozumiałaś...
 Odprowadziła prezenterkę na bok i konferowała z nią przez dłuższą chwilę. Ta, rzucała pełne zawodu spojrzenia na Karola, ale pod wpływem jakiegoś argumentu się rozpromieniła i zgodziła się odejść.
     - Poszła - westchnął Kłos, wchodząc do pokoju. Całe zgromadzenie władowało się w ślad za nim.
     - Poszła, ale masz jej udzielić wywiadu po mistrzostwach - odparła Marian ze złośliwą uciechą.
     - A dajcie mi gacie założyć! - Karol wyszarpnął garderobę z walizki.
 Zebrani odwrócili się na chwilę, zwłaszcza tyczyło to dam i po chwili Kłos siedział ubrany na łóżku i podziwiał sam siebie na Ptysiach.
     - Marian zabije cię za to zdjęcie!- syknął Karol wpatrując się w swoje roznegliżowane zdjęcie przerobione tak, że wstyd zasłaniała mu tylko sparklująca gwiazdka. 
     - Nie strasz nie strasz bo się posrasz. - odpowiedziała Marian nic nie robiąc sobie z wyrzutów środkowego. - Trzeba było nie pisać na ptysie donosu o mnie i Bartmanie. 
     - Ja nic nie pisałem! - żąchnął się Kłos. 
     - Złotowłosa to twój nick, Andrzej cię sprzedał. 
     - Jak mogłeś?!- zawył do przyjaciela. 
 Wrona uśmiechnął się pod wąsem. 
     - Zagrałeś poniżej pasa, amigo. Marian wydusiła to ze mnie na torturach. 
     - O mały włos widziałem złotowłosej...kłos...- zarecholił Igła, który razem ze swoim szklanym okiem był świadkiem cyknięcia Karolowi gołej foci na hotelowym korytarzu.

    W dniu finału Ptysie zawrzały nowym newsem a właściwie relacją użytkowniczki "Ruda_tańczy_jak_szalona" i gołemu Kłosowi. Fanki nie potrafiły się zdecydować czy są zachwycone czy raczej oburzone tą fotografią. Ola, dziewczyna Karola raczej nie była pod wrażeniem swojego chłopaka paradującego po hotelowym korytarzu jak go Pan Bóg stworzył, ale Karol zdołał się jakoś sensownie wytłumaczyć.
    Dwie godziny przed finałem dziewczyny/narzeczone i żony siatkarzy oraz ich rodziny powoli zmierzali do Spodka by tam być częścią historycznej chwili. Chyba nie było w kraju człowieka, który nie trzymałby kciuków za reprezentację. A w sztabie i wśród zawodników zapanowała cisza przed burzą, każdy relaksował się na własny sposób odcinając myśli od oczekiwań Polaków.
    Andrzej leżał jeszcze na łóżku myśląc o tym, że chociaż nie zagra w meczu ani też nie stanie w kwadracie dla rezerwowych, to i tak czuje się jakby za chwilę miało się spełnić marzenie jego życia.
Cóż więcej chcieć? Jest przy nim kobieta, którą kocha i z którą będzie miał dziecko w dodatku mistrzostwo jest na wyciągnięcie ręki.
    Podczas gdy Andrzej rozmyślał o życiu, Igła pracowicie sklejał filmik w którym razem ze swoim przyjacielem Gyiorgim Grozerem przepowiadają jak rozdzielą się medale. Pierwsza część wróżby już się spełniła Niemcy wygrali z Francuzami mecz o trzecie miejsce. Teraz tylko trzeba rozwalić Brazylijczyków i wszystko będzie dobrze. Krzysiek nie miał za złe Stefanowi tego, że przez większość turnieju, on musiał latać po studiach a boisko gryzł Zati. Należało się chłopakowi i on Igła był dumny z tego, że ma godnego zastępcę i nie będzie musiał się martwić o przyszłość reprezentacji.

    Z błękitnych oczu libero popłynęła pojedyncza łza wzruszenia, którą szybko starł klikając jednocześnie guzik uploade. Taka chwila nie powtórzy się już nigdy więcej, gdyż to ostatni turniej w jego karierze.
 Wreszcie wybiła godzina rozpoczęcia meczu. 
     - Ja nie wytrzymam, niech oni to wreszcie wygrają, bo się zesram z nerwów! - wyjęczała Marian, łapiąc się kurczowo dolnej krawędzi siedzenia.
 Jagna spojrzała na swą zazwyczaj opanowaną przyjaciółkę ze zdumieniem.
     - Ty, ja tu jestem w ciąży i szaleję, pamiętasz? - zapytała. 
     - Cicho! Do kibica mówisz! - odparła Marian. - A teraz wstawaj, hymn będzie! 
 Darła się przy tym hymnie jak nigdy w życiu. Jagna śpiewała nieco ciszej, acz równeż z sercem, wpisując się w wielotysięczny chór kibicowskich gardeł.
 No i się zaczęło.
     Pierwszego seta przegraliśmy, a Marian ze zdenerwowania niemal wyrwała swoje krzesełko z mocowań, klnąc na czym świat stoi. 
 W drugim secie jednak nasi chłopcy pokazali, że nie tak łatwo ich złamać. Zaczęła się regularna młócka Kanarków, opływających potem i coraz mniej pewnych siebie. Drugi set, wyrównanie, trzeci set, polskie prowadzenie dwa jeden, czwarty set...
 To było coś. Przegrywaliśmy 17:20, wszystko wskazywało na tiebreak, a panowie znienacka wzięli i odbili się od dna. Zaczęli punktować jak maszyny i wreszcie stało się.
     - Trzy!...
     - Dwa!...
     - Jeden!...
     Piłka poleciała na stronę Brazylijczyków, którzy nie zdołali odebrać. Sala rozbrzmiała radosnym rykiem, emitowanym przez kilka tysięcy gardeł, na parkiet wbiegli trenerzy, działacze i rezerwowi.
 Polskie mistrzostwo stało się faktem.
 Żony i narzeczone wpadły na boisko, całując i ściskając swoich mężczyzn. Jagna wpadła z impatem w ramiona Wrony, który zamiótł nią dookoła jak piórkiem. Kątem oka odnotowała Zbyszka, całującego się z Marian tak, jakby świat miał za chwilę ulec zagładzie.
     Potem była dekoracja, nagrana przez Igłę, który kręcił nawet na podium, gdyż prawdziwy operator nigdy nie rozstaje się z kamerą. Były łzy wzruszenia, był śmiech, była wielka feta.
 Wreszcie jednak nastał czas, aby udać się na spoczynek, przy czym większość złotych medalistów zmierzała do łóżek krokiem mniej lub bardziej chwiejnym, w końcu zwycięstwo należało uczcić. Towarzyszyli im rozradowani koledzy z innych reprezentacji, Igłę do pokoju na przykład holował czkający i zapewniający w dwóch językach o dozgonnej przyjaźni Grozer. Krokiem najzupełniej prostym przemieszczał się wyłącznie Marcin Możdżonek, który po prostu nie miał w zwyczaju nadużywać spirytualiów.
     Wronę holowała do pokoju, małżeńskiego apartamentu wynajętego na tę okazję, Jagna, osobiście i własnoręcznie. Kłos spragniony był prywatności z Oleńką, więc nie protestował, a Marian przepadła gdzieś razem z Zibim. Andrzej tryskał entuzjazmem i robił to bardzo głośno, dał się jednak zaholować do pokoju i posadzić na łóżku. Tam go zostawiwszy Jagna poszła się umyć.
    Nocne oblucje zajęły jej nie dłużej niż piętnaście minut, gdyż ze zmęczenia ograniczyła się tylko do szybiego prysznica, mycia zębów i demakijażu. Wysuszywszy się, włożyła na siebie satynową koszulkę nocną w kolorze złota. Kupiła ją wczoraj mając przeczucie, że chłopcy wygrają złoto i będzie mogła poświętować z Andrzejem. Psiknąwszy się mgiełką ukochanych perfum ruszyła do pokoju. Otworzywszy drzwi wysunęła się z łazienki w kuszącej pozie, zaraz jednak zamarła w niej niczym żona biblijnego Lota.
    Obiekt jej uwielbienia jak gdyby nigdy nic stał przy oknie balkonowym i rozbierał się przy nim kręcąc tyłkiem jakby był bohaterem filmu Magic Mike.
Złoty medal lśnił na jego obnażonej piersi a głupkowaty wyraz twarzy wskazywał na to, że jak ona się kąpała on jeszcze coś sobie łyknął.
    - Wrona!- krzyknęła , on zaś szybkim ruchem zasunął roletę.
    - Tak skarbie?- odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
    - Robisz striptiz przy oknie? Na mózg ci padło? A gdyby ktoś tam stał?- zapytała oburzona.
    - A kto miał stać? Jest czwarta nad ranem skarbie. - zaśmiał się cicho. - Wszystkie faneczki poszły spać...- ruszył w jej stronę, łapiąc ją wpół i przyciskając do owłosionej piersi. Jagna poczuła na dekolcie chłód metalu z którego był wykonany medal MŚ.
    Wrona wpił się w usta Ignaczakówny tak jakby nie całowali się całe wieki a tak nie było, gdyż pół imprezy spędzili zassani w uścisku. Całując się dobrnęli do łóżka, Andrzej zdarł z siebie firmowe gatki i już przymierzał się do ściągnięcia z Jagny satynowej koszulki, górując nad nią niczym posąg, gdy medal nadal wiszący na jego szyi prawie wybił dziewczynie oko.
Tego już było za wiele...
    - Złotko mam na ciebie ochotę!- rzekł zionąc jej do ucha niczym podpity Romeo. - Już mi sto...
    - A ja mam wrażenie, że chcesz spać raczej z tym złotkiem. - Jagna wysunęła się z pod niego gasząc światło i zakopując się pod kołdrą na swojej stronie łóżka.
    Nastrój zgasł jak zdmuchnięty. Jagna z trudem powstrzymywała się przed wyjściem na korytarz i wyciem ze złości, miała nadzieję że ten incydent był jednorazowy i Wronie naprawdę nic nie odbiło.




__________________________________________________________________
Musicie nam wybaczyć opóźnienia na wszystkich blogach. Rozdział na Run miałyśmy napisany do połowy już w sobotę dlatego wzięłyśmy to na pierwszy ogień. Na Julce coś pojawi się jutro lub w czwartek a w weekend posiedzimy nad Pełnią... Mamy nadzieję, że Wam się podoba.
                                                               Miłego czytania F i M :) 






poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział XVIII - "Marian złamała Zbyszkowi kaburę".


    Barman bez mrugnięcia okiem nalał tequili do szklaneczki w której nieco wcześniej znajdowała się whisky. Doświadczenie zawodowe nauczyło go bowiem, że nawet jeśli klient zażyczy sobie kufla pełnego uryny, zamówienie należy wypełnić.
     Whisky owa podróżowała teraz po organizmie Margarity, a że nie była pierwszym drinkiem tego wieczoru, celebrytka prezentowała się dosyć rozpaczliwie. Tlenione włosy opadały jej na twarz, ozdobioną półksiężycami rozmazanego tuszu pod oczyma. Zdaniem barmana szafiarka wyglądała po prostu jak natrąbiony szop pracz.
     - Pasujemy do sie.. eee... bie - jęknęła, kołysząc się na wysokim stołku. - Jak dupa i wiiiaadro... Bylibyźźźmy jak Posh i Bekhend... Bek... Bek... Beckham! 
 Barman pokiwał z zawodowym zrozumieniem głową i podsunął gwiazdeczce pełną szklaneczkę. Margarita skwapliwie wydudliła płyn aż do dna.
     - I wiesz ssso? - zapytała. - Wiesz ssso? Nie wieszz? Zapytaj mnie ssso!
     - Co? - zapytał barman.
     - On jessss terasss fciąży - odparła Margarita.
 Potem czknęła, westchnęła dramatycznie i zleciała ze stołka.

    Tymczasem Jagna przydybawszy Karola na korytarzu zaciągnęła go do składziku na szczotki chcąc wciągnąć go w swój plan.
    Składzik był kwadratowym pomieszczeniem, wypełnionym od góry do dołu środkami czystości, oraz przeróżnego rodzaju szmatkami, mopami, miotłami a także spornej wielkości samosprzątającym odkurzaczem.
    - Nie no Jagienka wiedziałem, że podobam się kobietom ale że ty na mnie lecisz? - zaśmiał się Kłos poprawiając ręką zmierzwione włosy.
    Jagna spojrzała na niego nie bardzo wiedząc o co mu chodzi a gdy w końcu zorientowała się, że wciągnięcie do wąskiego, zaciemnionego pomieszczenia faceta, który nie był jej chłopakiem, było raczej ryzykownym posunięciem. A jeśli jeszcze weźmie się pod uwagę wszędobylskich ,ciekawskich dziennikarzy, którym aż paliło się do publikacji zbereźnego kłamstewka na temat reprezentacji. Wtedy na pewno nie byłoby zbyt różowo.
    - Nie mam zamiaru cię gwałcić. - mruknęła pośpiesznie.
    - Co wobec temu robimy w tym ekhm...bardzo romantycznym miejscu? - dopytywał ciekawsko. - Przyznam szczerze, że nudziłem się jak mops i poczułem dreszczyk emocji.
    - Możesz poczuć nawet żądzę ciekawości ale musisz pomóc mi dojść...- nie dokończyła bo przyjaciel Wrony dostał napadu głupawki, trzęsąc się jak w febrze. Jeszcze chwila a upadłby na podłogę turlając się jak kula śniegowa z pagórkowatego wzniesienia.
    - Słuchaj Jagienka ja wiem, że ty jesteś w ciąży i hormony w tobie buzują i być może masz duże zapotrzebowanie na seks, ale naprawdę Ędrju jest tak mizerny w tym że skłądasz mi niemoralne propozycje? - zastrzygł brwiami w zabawny sposób.
    - Kłos słuchaj jak dla mnie jesteś jednak zbyt chuderlawy i wąski więc ogarnij się i przestań robić sobie jaja. Andrzej jest dobry w te klocki, zresztą do cholery ja ci się nie przyszłam spowiadać z mojego życia erotycznego! Musisz mi pomóc dojść do tego czy Marian i Zbyszek kręcą ze sobą! - wydusiła z szybkością karabinu maszynowego.
    Jasne oczy Karola na wieść o rozwiązywaniu zagadki zrobiły się okrągłe jak moneta pięciozłotowa. Teraz to dopiero poczuł dreszcze tak jakby stado dzikich mustangów przegalopowało po jego ciele. Nie będzie w czasie wolnym tak bardzo się nudził kto wie może jako pierwszy sprzeda newsa Igle? W końcu trochę zagra na nosie Bartmanowi bo szczerze mówiąc nie bardzo za nim przepadał.
    Zbigniew nie mógł znieść tego, że era jego namiętnego bożyszcza kobiet pracujących, matek z dziećmi, nastolatek a także babć została daleko w tyle. W końcu jemu i Wronie też należał się od życia jakiś fame? Są przystojni, wysocy i naprawdę nie muszą wyglądać jak Ridge Forrester żeby podobać się kobietom.
    - Zgadzam się!- wykrzyknął z entuzjazmem. - Poinformuję cię mailowo.
    - Nie masz mojego maila. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
    - Dobra wyśle ci sms'a, ale nie pokazuj go Wroniastemu! Zgoda?
    - Zgoda, zgoda tylko pamiętaj żadnych plot masz tylko sprawdzić czy Zbyniu nie uwodzi Marian.
    - To chyba ona prędzej jego, ten tukan uwodzi tylko dmuchane lale a potem je rzuca.
    - Masz na myśli Irenkę? Widzę że ją pocieszyłeś. - ironizowała.
    - Dobra, dobra ty leć do tej swojej Wrony i pogruchajcie sobie a ja idę na łowy. - powiedziawszy to niemalże bezszelestnie wymknął się ze składziku raźnym krokiem zmierzając w stronę windy.
     Udając, że stawia kołnierz wyimaginowanego płaszcza, tak, by podkreślał jego kości policzkowe, przemaszerował korytarzem aż pod drzwi pokoju, który Zibi dzielił z Fabianem. Zastukał nonszalancko, po czym wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź.
     - Cześć Fabianku - rzucił niedbale.
Drzyzga, który siedział na swoim łóżku z laptopem na kolanach, gwałtownie zamknął urządzenie.
     - Kurwa, mógłbyś poczekać aż się odezwę - burknął, usiłując ukryć malinowe wypieki na twarzy.
     - A co, twoja lasia właśnie zdejmowała stanik na skajpie? - Karol wyszczerzył się jak rekin z Animal Planet.
     - Nie twój interes - zawarczał Fabian. - Czego chcesz?
     - Zibi jest? - zapytał Karol od niechcenia.
     - Ta, siedzi w szafie i podgląda - Drzyzga wyrżnął się pięścią w czoło. - Jasne, że go tu nie ma, debilu!
     - A gdzie jest? - drążył Kłos.
     - A co, stęskniłeś się za nim? Czy Irence zachciało się trójkąta? - zapytał Fabian jadowicie.
Karol chrząknął, po czym zamilkł, usilnie szukając w głowie właściwej odpowiedzi.
     - Bo ten, Igła coś od niego chce - rzucił wreszcie.
Fabian przyjrzał mu się bardzo porządnie i dokładnie.
     - I jak rozumiem redaktor Piątak przykuła go właśnie do kaloryfera i dlatego nie mógł przyjść sam, tak? - jego głos ociekał ironią. - No dobra, Kłosiu, nie wiem co knujesz, ale masz i spadaj: Zbychu poszedł na kawę z jakąś laseczką.
     - A-ha! - zakrzyknął triumfalnie Karol. Obrócił się na pięcie i wypadł z pokoju jak szaleniec.

     Kolejne czynności śledcze, polegające na pójściu do hotelowej kawiarni, pozwoliły mu ustalić, że laseczką, z którą Zibi poszedł na kawę jest, w rzeczy samej, Marian. Po kwadransie obserwacji zachciało mu się jednak spać, gdyż para zachowywała się nader grzecznie. Najpierw Marian pożerała wielką wuzetkę, Zbyszek zaś jej się przyglądał maślanymi oczami, popijając espresso.
     - Bartman, masz minę imbecyla - mruknął Kłos.
Kiedy zaś wuzetka się skończyła, po prostu rozmawiali.
Znudzony ze szczętem Karol po prostu poniechał dalszej inwigilacji.
     Następnego dnia, przed meczem z Rosjanami, Jagna wpadła do szatni, udając, że musi koniecznie zobaczyć Andrzeja, chociaż i tak miał przyjść do niej na trybuny.
     - Wiesz co - rzekła niewinnie Marian. - To ja może też pójdę, tak na chwilkę.
Jagna spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę, wyglądającą niewinnie jak anioł Rafaela.
     - Ale po co? - zapytała.
     - Tak sobie - odparła Marian, szeroko otwierając oczy. Teraz nie wyglądała już jak dzieło renesansowego malarza, tylko jak Mort z "Pingwinów z Madagaskaru".
     Poszły zatem we dwie. Polscy siatkarze, już przebrani i po odprawie u Stefana, oczekiwali w obszernym holu na wyjście na halę, Rosjanie natomiast jeszcze się nie pokazali.
Jagna rzuciła się w objęcia Wronie, wycałowała jego brodate oblicze, potem pożyczyła chłopakom szczęścia, by na końcu dorwać Karola.
     - Byli na kawie wczoraj wieczorem - zaraportował najlepszy detektyw wśród siatkarzy. - Wszystko grzecznie, żadnych macanek.
     - Śledziłeś ich? - zdziwiła się Jagna.
     - A nie o to ci chodziło? - zdziwił się Karol. - Ja myślę, że z tego coś będzie. Na przykład dzieci!
     - No co ty nie powiesz - mruknęła Jagna, patrząc gdzieś w bok.
Kłos spojrzał w tym samym kierunku. Ruda, z zarózowionymi policzkami, rozmawiała własnie ze Zbysiem, który szczerzył się jak człowiek na ciężkim haju.
     - Miło, że wpadłaś - rzekł.
     - Tak pomyślałam, że byłoby grzecznie, życzyć ci, znaczy wam, szczęścia - odparła
     - To ty tak tylko przez grzeczność? - wyrwało się Zbyszkowi z żalem.
     - Znaczy nie, bo ja, no tego, ja, wiesz - zaplątała się Marian. - Tak sobie myślę, że chyba nie jesteś takim palantem jak mi się z początku widziało.
Zibi się rozpromienił tak, jakby obdarzyła go przecudownym komplementem.
     - To miło - rzekł, szczerząc się jeszcze szerzej.
Zabłąkany miedziany kosmyk opadł na policzek Marian. Nic nie myśląc, Zbigniew odsunął go delikatnie palcem.
     Ku swojemu zdumieniu Marian poczuła, że robi jej się gorąco.
Spojrzała w błękitne oczy Zbyszka, Zbyszek spojrzał w jej zielone i zapadła cisza.
     - Jeśli Zibi uśmiechnie się jeszcze szerzej, odpadnie mu czubek głowy - stwierdził Igła, podchodząc do Jagny. - Nie wiem co tam się dzieje, ale zbierajcie się, dziewczyny, bo Rosjanie zaraz wyłażą.

    Jagna i Marian nie zdążyły zebrać się do wyjścia, gdy w hotelowym foyer pojawili się gracze Sbornej. Na czele szedł najbardziej kontrowersyjny zawodnik w świecie siatkówki a był im nie kto inny jak Aleksiej Spiridonov.
    Uśmiechnięty od ucha do ucha wyglądał jakby przed chwilą golnął sobie strzemiennego. Ekstaza i pewność siebie pchnęła go do najbardziej idiotycznej rzeczy na podczas tych mistrzostw. Mianowicie rozbrykany niczym tygrys z bajek o Kubusiu Puchatku z rozmachem klepnął zmierzającą do wyjścia Jagnę prosto w tyłek. Stojąca obok niej Marian zamarła ze zgrozy natomiast w Jagna zapaliła się i wybuchła niczym mina przeciwpiechotna. Już miała przyładować bezczelnemu chamowi w twarz, gdy w ostatniej chwili obok niej pojawił się Michał Winiarski łapiąc jej dłoń zaciśniętą w pięść.
    - Puść mnie Winiar zaraz nauczę tego prostaka kultury! - szarpnęła się.
    - Nie mów, że ci się nie podobało. - zaśmiał się rubasznie Rosjanin.
Winiar odsunął dziewczynę Wrony, którego szczęśliwie nie było na miejscu, gdyż wrócił do pokoju po telefon, sam zaś złapał Spiridonova za ramię prowadząc w róg foyer.
    - Oczadziałeś? - zapytał ze złością. - Zachowujesz się jak prostacka świnia!
    - Mishka to był tylko żart. - zachichotał Aleksiej. - Fajna foczka to chciałem ją klepnąć a ona narobiła rajbanu.
    - Słuchaj jesteś gościem w naszym kraju a to jest narzeczona Andrzeja Wrony więc bądź łaskaw trzymać łapska przy sobie. - jasne oczy Winiara zalśniły złością i determinacją.
Spiridonov pochylił się do ucha Michała.
    - Dla ciebie wszystko. - wyszeptał  niemalże intymnie.
Winiar odskoczył do niego jak poparzony.
    - Trzymam cię za słowo.
    - Ja wolałbym za coś innego, ale jak uważasz. - Rosjanin dotknął opuszkami palców ust a potem pomachał odchodzącemu Polakowi.
    Tymczasem Marian i rozeźlona Jagna w asyście Cichego Pita i Rafała Buszka udały się przed hotel gdzie wsiadły do taksówki udając się wprost pod Atlas Arenę. Morze kibiców uzbrojonych w barwy narodowe, szeroką rzeką sunęła ku hali. Nastroje przedmeczowe w dużej mierze były bojowe a większość uważała, że Rosjanie są do ogrania, tym bardziej że Sborna dzień wcześniej uległa Brazylijczykom.
    Podczas meczu dziewczyny dały ponieść atmosferze a gdy Biało-Czerwoni przegrywali ich serca zamierały razem z rzeszą oddanych kibiców. Pod koniec obie zachrypły a Marian miała ochotę wbiec na boisko i własnymi rękami dokończyć spotkanie. Po końcowym thrillerze biało-czerwonym udało się ograć mistrzów olimpijskich i przebojem wpaść do półfinału w którym mieli zagrać z Niemcami. Trybuny eksplodowały, Polska zamarła a fani w całym kraju nie mogli uwierzyć w tak spaniały przebieg turnieju.
     Kiedy Igła, który nie grał, ale cały czas przebywał w polskiej strefie, wychynął po meczu z szatni Iwona, nakręcona po meczu, wyściskała go tak, jakby co najmniej osobiście zdobył potrzebne punkty.
     - To było piękne! - wykrzyknęła. - Jesteśmy w półfinale! Myślisz, że chłopcy dadzą radę?
Krzysztof wypiął pierś.
     - Pewnie, że dadzą. Będziemy mistrzami, przepowiadam ci to. Możesz od dzisiaj mówić mi wróż Krzysztof! A gdzie Jagna?
     - Nie wiesz? - zaśmiała się Iwona. - Co z ciebie za wróż? Czeka tam na Andrzeja, bo poleciał przecież do was.
     - A bo ty nie wiesz, co się przed meczem działo! sapnął Igła. - Spirytusov złapał Jagnę za tyłek.
     - Przyłożyła mu? - zszokowała się Iwona.
     - Chciała, ale Winiar ją powstrzymał, a potem nagadał Spirikowi do słuchu.
     - Akurat Winiar trochę zna tego gagatka. Dagmara żaliła mi się,że ktoś wysłał jej donos,że Misza ma romans ze Spirikiem. Po rusku to się od razu domyśliła że ten bałwan ma chcice na Michała i sam wypisuje donosy.
     - Chcicę? - Igła zarżał jak perszeron na widok żłobu pełnego owsa. - Ja wiem, że Misza jest mister repry i łamie serca niewieście, ale żeby Spirika też? Ale numer!
     - A no widzisz - pokiwała głową Iwona, biorąc męża pod rękę.

    Gdy siatkarze wrócili do hotelu niby przypadkiem na Zibiego napatoczyła się Ruda. Zagarnęła go od razu w swoje posiadanie, strasząc wzrokiem zabłąkane przy wejściu do hotelu hotki i tak się jakoś zagadali.
Bardzo się zagadali.
     Tak bardzo, że nawet nie zauważyli, kiedy znaleźli się przed pokojem Zbyszka i Fabiana. Tego ostatniego akurat w nim nie było. Wybył gdzieś.
     - To czekaj, pójdziemy na kawę? - zapytał Zibi otwierając drzwi kartą.
Ruda odruchowo weszła za nim do pokoju.
     - Wiesz co, Bartman? Z przyjemnością. - oświadczyła. - Jesteś cholernie inteligentnym facetem i naprawdę przyjemnie mi się z tobą gada.
     - Miło mi to słyszeć, ale nie wal mi po nazwisku - Zbyszek cisnął torbę w kąt i podszedł do Marian, górując nad nią jak wieża. - Jestem Zbyszek. Zbychu. Zbigniew. Ostatecznie Zibi.
     - Zbyszek... - mruknęła Ruda.
     - Aha - Zibi pochylił się nad nią, muskając palcami jej policzek. - Tu coś masz... tę, rzęsę... czy coś...
     - Aha... - Ruda wspięła się na palce i pocałowała go w same usta.
Chwilę później wylądowali na łóżku, całując się i pieszcząc przez ubrania. I kto wie jak by się to mogło skończyć, gdyby Zibi, który znajdował się na górze, nie wyprężył nagle pleców w łuk, wydając z siebie dziki ryk, bynajmniej nie wywołany rozkoszą.
     - Co się dzieje? - krzyknęła zaniepokojona Marian gdzieś spod jego klaty.
     - Kuuuuuuuuuuuurwa! - Zbyszek opadł nieco w dół, więżąc pod sobą Rudą. - Moje plecy! Złamałem kręgosłup!
     - Pójdę po pomoc! - zaoferowała Marian, próbując wypełznąć spod Zibiego.
     - Nieeeee! - zawył Bartman. - Nie ruszaj się, błagam!
     - No kurwa - mruknęła Ruda, przebiegając w myślach dostępne możliwości ratunku. Nie było ich wiele.
Prawdę mówiąc nie było żadnej.
    - Zbysiu...- rzekła najłagodniej jak potrafiła. - Na stoliku leży twoja komórka, wytrzymaj jakoś spróbuję jej dosięgnąć i wezwać pomoc.
    W jasnych oczach Bartmana zamajaczył autentyczny ból a jego przystojne oblicze wykrzywiło się w przedziwnym grymasie.
    - Zgadzam się...- sapnął dalej nienaturalnie wygięty. - Ale ostrożnie chcę jeszcze pożyć. Ten kręgosłup na pewno jest złamany!
Marian już miała wygłosić gadkę uświadamiającą ZB9, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
    - Uwaga zaczynamy! - ostrzegła sunąc ręką w stronę szafki nocnej.
Od telefonu dzieliły ją tylko centymetry, gdy w pokoju rozległo się donośne pukanie a zaraz potem w drzwiach ukazał się Karol Kłos.
Spostrzegłszy Zbyszka nienaturalnie ułożonego nad Marian machinalnie wyciągnął swojego smarfona, chcąc uwiecznić ten moment.
    - Aha!- rzekł jakby właśnie rozwiązał największą zagadkę w dziejach ludzkości. - In flagranti!
    - Kurwa miłosne tete a tete! - parsknęła ruda. - Kłos leć po lekarza, Zbyszek ma uraz pleców!
Atakujący spojrzał na kolegę reprezentacji z bólem w oczach.
    - Złamałem kręgosłup! - zawył.
    - Ale z ciebie łamaga. - skomentował Karol. - Trzeba było zostać z Irenką...
Marian nie wytrzymała rozdzierając się na całe piętro a być może i nawet na cały hotel
    - Przestań kretyńsko komentować i rusz dupę bo jak nie to cię zabiję! - warknęła.
Kłos wziął się pod boki.
    - A jak masz się wydostać z pod dominacji Zbigniewa?- ironizował.
    - Umieram złamałem kręgosłup...litości!- krzyczał Bartman.
    - Zabije cię Kłos!- darła się ruda.
Powoli korytarz zapełniał się kadrowiczami, ich dziewczynami oraz członkami sztabu, zwabionymi kakafonią dźwięków wydobywających się z pokoju Fabiana i Zbyszka.
    - Dobra, dobra. - Kłos skapitulował. - Wezwijcie lekarza Bartman umiera. - krzyknął w stronę kłębiącego się tłumku.
    - Co mu jest?- dopytał się ktoś z końca zbiegowiska.
    - Złamał kręgosłup przez brawurę. - rzekł Karol.
Po chwili słychać było jak poszczególne osoby przekazują sobie wieści dotyczące stanu zdrowia atakującego. Zadziałał tak zwany głuchy telefon więc stojący na samym końcu Jagna i Wrona usłyszeli informację pt " Marian złamała Zbyszkowi kaburę".
    - Kabura? Zbyszek nosi broń?
    - Może chodzi o rękojeść?- zachichotał Andrzej.
    - Że co? Wy faceci to macie dziwne określenia, kabury, kropidła... I co jeszcze czarodziejskie różdżki w spodenkach? - ofukała go.
    - Nie wiem co oni tam robili ale to jest news dnia. - dodał Wrona.
Z windy wysiadł doktor Sokal krzycząc na cały korytarz.
    - Rozejść się! Idę do potrzebującego.
Zaraz za nim biegł Oskar Kaczmarczyk nawołując komunikat.
    - Marsz do siebie tutaj nic się nie dzieje!
_________________________________________________________________
Witajcie! 
Jakoś wymęczyłyśmy dla Was rozdział. Jak myślicie ile jeszcze będziemy to ciągnąć? :P 
Mamy nadzieję, że nie wyszło nudnawo bo naprawdę sprężyłyśmy się jak powietrze pod ciśnieniem. 
Polecimy jeszcze autoreklamą i chcemy jeszcze raz zaprosić Was zarówno na Jestem Julią  jak również na nówkę o Stefanie i jego życiowych rozterkach w Pełni grzechu
I jeszcze jedno nie wiem czy Was to zainteresuje, ale właśnie przypomniałyśmy sobie o fakcie, że posiadamy oficjalnego facebooka naszej twórczości. Także jak ktoś ma ochotę to może tam zaglądać, bo będą pojawiały się informacje na temat rozdziałów. Można też podyskutować jak ktoś ma chęć :D 
                                                                   Miłego czytania
                                                                                      Fiolka&Martina :)


sobota, 4 października 2014

Ogłoszenie Parafialne



Witajcie! 
 Na wstępie uspokajamy, nie chcemy zawiesić bloga czy go porzucać. Ogłoszenie jest reklamowe, gdyż z Martiną popełniłyśmy kolejnego bloga. Można powiedzieć, że pomysł rzucił się na nas w ciemnym zakamarku wyobraźni i zmusił do napisania. :D Opowiadanie nosi nazwę
Pełnia Grzechu    i jest czymś zupełnie nowym w naszym wykonaniu, chociaż już nam się zdarzało lawirować w takich gatunkach. 

Bohaterem będzie uwaga zaskoczenie Stephane Antiga( nie pytajcie dlaczego odpowiedź jest na blogu w komentarzu) i pewna kobieta. 

Tutaj krótki opis opowiadania :

"Żyje się chwila, a czas jest tylko przezroczystą perłą wypełnioną oddechem."
~ Halina Poświatowska ~
Helena Karska nigdy nie spodziewała się, że tragiczna noc napaści może stać się początkiem czegoś pięknego a zarazem grzesznego. Z opresji ratuje ją tajemniczy mężczyzna o smutnych oczach w których niczym w zwierciadle odbija się pragnienie bycia szczęśliwym. Stepahne z pozoru ma wszystko, dwójkę dzieci, karierę naznaczoną sukcesami sportowymi a także złoty debiut trenerski. Cieniem na jego idealnym życiu kładzie się wyjazd żony, która po latach szczęśliwego małżeństwa oświadczyła, że nie może dłużej tak żyć i musi wszystko przemyśleć na nowo.
Stephane poznawszy Helenę nie zdawał sobie sprawy, że błękitnooka nieznajoma uciekająca przed prześladowcą, odciśnie tak silne piętno na jego życiu. Co połączyło dwoje ludzi ze skrajnie różnych światów? "


Więc jeśli macie ochotę na czytanie albo wybitnie Wam się nudzi to serdecznie zapraszamy :) 

                                                                    
                                                                      Pozdrawiamy F&M :)

wtorek, 23 września 2014

Rozdział XVII - Gdzie pan kupił tę chlamydię?


     Przez pierwszą fazę rozgrywek polska reprezentacja przeszła jak burza. Z Australią i Wenezuelą Polacy nie stracili nawet seta, ogrywając obie ekipy 3:0. Te wyczyny Jagna i Ruda, przygwożdżone zobowiązaniami zawodowymi, obejrzały w telewizji, zdołały się natomiast wyprawić do na mecz z Kamerunem, podczas którego na parkiecie pojawili się wreszcie Igła i Wrona. Zibi, z nieco smętną miną tkwił dalej na trybunach, zezując od czasu do czasu w stronę dziewczyn, przy czym Jagna zaczynała mieć mgliste wrażenie, że do niedawna zakochany w niej nieprzytomnie Bartman, teraz częściej spogląda na płomienną głowę Marian. Nic jednak nie mówiła, zadowolona z takiego obrotu spraw, wiedząc, że w razie czego ruda pozbędzie się niechcianego zalotnika z taką łatwością, jakby to był zdechły motylek.
      Również Kamerun nie wytrzymał zderzenia z naszą drużyną i został zmieciony 3:1, przy owacyjnym dopingu kibiców na Hali Stulecia, w tym Mariana i Jagny. Ignaczakówna kibicowała nieco wstrzemięźliwiej, za to Marian chyba nieco przesadziła, bo pod koniec meczu zachrypła. 
     Zdjęcie Jagny, wpadającej po meczu w objęcia Andrzeja obiegło internet i wylądowało na Ptysiach, wpędzając redaktorki serwisu w umiarkowaną rozpacz. Umiarkowaną, gdyż panie absorbował dość mocno Matt Anderson, darzony najróżniejszymi superlatywami.
     - Ty, co one w nim widzą? - zapytała bezceremonialnie Marian, gdy dwa dni później siedziały przy śniadaniu w kawalerce Jagny, podczytując netowe plotki, jedna w laptopie, druga w tablecie.
     - Mnie nie pytaj, ja z siatkarzy wolę Wronę - wykręciła się Jagna.
 Marian przyjrzała się dokładnie zdjęciu Matta, po czym dla pewności obróciła tablet do góry nogami i obejrzała Andersona w tej pozycji.
     - Ja tam nie wiem, ale nasi siatkarze są przystojniejsi - orzekła. - Zresztą nie tylko jak tak myślę, tu jedna lasia fotoreportaż dała. Te nogi to chyba Andrzeja?
 Jagna zajrzała w tablet, obrzucając zdjęcia okiem fachowca.
     - Nie, te są Miśka Kubiaka - odparła. - Te są Andrzeja, w podkolanówkach. Te co ich więcej jest.
 Ruda zachłysnęła się kawą.
     - Wydawało mi się, że Wrona nie jest stonogą? - zapytała ostrożnie.
     - Kretynka. Na zdjęciach więcej! W sensie częściej się pojawiają! - prychnęła Jagna. - Serio, ta laska ma chyba fetysz na skarpetki.
     Nasi przystojniacy z orzełkami na koszulkach na deser faz pierwszej rozklepali Argentynę, po czym wesoły autobus polskiej kadry odjechał z Wrocławia, zmierzając do Łodzi. Nastroje panowały znakomite, humory dopisywały, a w rozbawianiu ekipy jak zwykle przodował niezawodny Igła. Dorwał czyjś tablet, wszedł na Ptysie, po czym szatańsko chichocząc jął komentować fotorelację z meczu z Kamerunem.
     - Nogi, nogi, nogi, o twarz! - ogłosił z dumą odkrywcy. - Znalazłem na tych zdjęciach jakąś twarz! 
     - Czyją? - zapytał leniwie Buszek.
     - Znanego sercołamacza - odparł Igła. - Winiar, jesteś twarzą reprezentacji!
     - Ej, ale te nogi to takie więcej monotematyczne - zauważył Konar. - To Andrzeja chyba?
 Właściciel nóg nie odpowiedział, bo chrapał gdzieś z tyłu, uszy zatkawszy słuchawkami.
     - Wrona właścicielem najseksowniejszych nóg! - ogłosił Krzysiek. - Ciekawe co na to Jagna!
 Możdżon zajrzał przez ramię chichoczącemu Igle.
     - Można by pomyśleć - rzekł, przyglądając się artykułowi. - że w tym meczu grał tylko Wrona i jego skarpety...
     - No bez przesady - zaprotestował fałszywie Krzysztof. - O, zobacz, tu jest noga Dzika!
     - Wrona ma na telefonie seks tapety?- dopytał się Kłos. 
     - Dziki mają racice - odezwał się z kąta zaspany Zati. - Czekajcie, Karol, jakie seks tapety?
     - Ja nic nie wiem, Możdżon mówił! - odżegnał się Karol.
     - Nic takiego nie mówiłem - zaprotestował Marcin, spokojnie, acz stanowczo. - Ja mówiłem o skarpetach.
     - Jakich skarpetach? - zgłupiał Zati do reszty. - Tego dzika? I co jeszcze, jeleń w kapciach?
 Igła popatrzył na kolegów podejrzliwie.
     - Czy wyście coś palili? Kwiatki doniczkowe, albo co? - zapytał. - Bredzicie od rzeczy!
     - Któri pali?- w rozmowę włączył się Stephane. 
 Panowie spojrzeli po sobie.
     - Ja wyłącznie w centralnym ogrzewaniu - oznajmił stanowczo Igła. - W piecu, znaczy się.
     - Nikt nie pali - wyjaśnił łagodnie Możdżon. - Krzysiek żartował.
     - Czy ktoś mi wreszcie wytłumaczy o co chodzi z tym dzikiem w skarpetach? - jęknął Zatorski.
     - Nie dzik w skarpetach, tylko wrona! - Igła postukał się w czoło. - Andrzej Wrona!
     - A dzik? - Zati najwyraźniej nie mógł się pozbyć leśnej nierogacizny z myśli.
     - A dzik tam siedzi, o - Krzysiek wskazał Michała Kubiaka, kiwającego się kilka siedzeń z tyłu w rytm muzyki z iPoda.

    Ósmego września kadra przeniosła się ze stolicy Dolnośląska do Łodzi by tam rozegrać mecze drugiej fazy mistrzostw świata. Dwa dni później na pierwszy ogień poszli zdobywcy tegorocznej Ligi Światowej, Amerykanie.
    Jagna i Marian razem z Iwoną i dzieciakami przybyły do Łodzi w dobrych humorach, nastrojone wrześniową aurą otaczającą Polskę. Grupka z Rzeszowa zasiadła na trybunach Atlas Areny, która niczym ul sporadycznie napełniała się biało- czerwonymi kibicami. Andrzej i Krzysiek w tym dniu zostali wysłani na trybuny, ale zanim pojawili się obok swoich najbliższych musieli przejść odprawę razem z resztą reprezentacji.
    Przed dziewczynami zasiadło kilka fanek reprezentacji USA szykujących smartfony na prezentację zawodników zza oceanu. .
    - Zaraz wejdzie Matt! - zapiszczała blondynka w biało-czerwonym wianku na głowę
Marian spojrzała na numer i napis na jej plecach, nachylając się jednocześnie do ucha siedzącej po jej lewej stronie Jagny.
    - Koszulka Zbyszka i ekstaza na widok tego całego Andersona?
    - A to fangirlowanie obydwóm musi się wykluczać? - odpowiedziała jej Jagna.
    - Zbyszek idzie!- pisnęła ciemnowłosa koleżanka blondynki. - Jezu ależ on ma zgrabny zadek!
Jagna i Iwona wybuchły śmiechem, natomiast Marian miała ochotę uderzyć głową o wyświetlacz iphona.
    - Wronka też jest niczego sobie. - kontynuowała rozanielona brunetka. - Szkoda, że ma dziewczynę ale jak to nie jest narzeczona to jeszcze jest nadzieja co nie? - zapytała koleżankę skupioną na fotografowaniu bicepsa Andersona.
    - Soo? A no tak znasz to powiedzenie? Każdy wagon da się przestawić... - zaśmiała się.
Jagna w tym momencie wyglądała, jakby zaraz miała dostać ataku apopleksji. Wsunęła głowę pomiędzy dwie fanki siedzące przed sobą i rzekła sztucznie słodkim głosem, podszytym jednak sporą dawką zazdrości.
    - Ale nie każda lokomotywa da się przestawić.
Fanki spojrzały na nią zaskoczone.
    - A ty co masz jakieś newsy o Wronie, że się tak wtrącasz nie w swoją rozmowę?
    - Wrona podobno trzyma w domu chlamydię. - powiedziała zaskoczonym dziewczynom. - Jego dziewczyna też to hoduje. Łączy ich pasja i przywiązanie do niej.
    - To jest jakiś zwierzaczek? - zapytały podejrzliwie.
    - Można tak powiedzieć. - do rozmowy włączyła się Ruda. - Lubi ciepłe i wilgotne miejsca.
    - Łazienkę?
    - Taaak w łazience też czasem bywa. - złość minęła Jagnie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Rozmowa na temat tajemniczej chlamydii zakończyła się przybyciem Igły i Andrzeja. Fanki spoglądały na niego i Jagnę z zazdrością, jedna ośmieliła się zadać nurtujące ją pytanie.
    - Gdzie pan kupił tę chlamydię?- spojrzała na niego rozkochanym wzrokiem.
Andrzej na początku nie zrozumiał o co chodzi, ale umysł szybko zanurkował w obszary pamięci biologicznej i przypomniał sobie czym jest chlamydia.
    - Że co proszę?- zapytał osłupiały.
    - Wronka czy ja o czymś nie wiem? - zarechotał Igła włączając kamerę. - Chlamydia? Czy Jagna o tym wie?- zwrócił się do kuzynki i Marian.
    - Sama nam powiedziała, że hodujecie w łazience chlamydie! - jasnowłosa fanka wskazała duszącą się ze śmiechu Ignaczakównę.
    - Chlamydia to choroba weneryczna!- ryknął zirytowany Wrona. - Co wy wygadujecie?
    - Cooo? Andrzej masz chorobę weneryczną! O boże!- dziewczyny odwróciły się zszokowane. - Runął mi światopogląd!
    - Jaka choroba weneryczna? - siatkarz całkowicie się pogubił. - Czy ktoś wie co tu się do cholery dzieje?!
    - Boże jaki brutal!- kolejny tabun hotek zaczął filmować zirytowanego Wronę.
    - Ej laski on ma chlamydię w łazience! - krzyczały fanki Andersona. - Trzyma w łazience chorobę weneryczną!
    - Jak można trzymać w łazience chorobę weneryczną idiotko?! - zdziwiła się jedna z fanek. - Naprawdę od tego Andersona we włbie wam się kiełbasi. Czytajcie więcej pudelka i superexpresu. - powiedziawszy to przeszły na swój sektor.
Jagna zachowując śmiertelną powagę przytuliła się do Wrony.
    - Jesteś zły?- zapytała przymilnie.
Andrzej spojrzał na nią z wyrzutem.
    - Na naszą łazienkową chlamydię czy na ciebie?- zapytał śmiertelnie poważnie.
Igła skierował oko obiektywu na twarze obojga.
    - To będzie filmik roku!
    - Krzysiek wyłącz to dziadostwo! - wtrąciła się Iwona. - Cała Polska nie musi o tym wiedzieć, zajmij się czymś pożyteczniejszym!
    - To jest dokumentacja dla potomności - odparł Igła z godnością, opuszczając jednak kamerę.
 - Nasza łazienkowa chlamydia jest nieśmiała - odparował natychmiast Andrzej. - Życzy sobie pozostać w cieniu!
     Jagna dostała ataku śmiechu. Sędzia odgwizdał początek meczu, a ona wciąż się śmiała, zostawiając Andrzejowi na piersi smugi z tuszu, na szczęście słabo widoczne, bo Wrona miał na sobie czarną koszulkę.
 Dalej niestety nie było tak śmiesznie. Nieunikniony dołek formy dopadł naszych reprezentantów, gra się nie kleiła, no i stało się. Pierwszy set przegraliśmy. Igła,w przerwie między setami zerwał się z miejsca i poleciał do chłopaków, Andrzej zaś, choć korciło go by pójść w ślady Krzysia, dzielnie trwał przy Jagnie.
     W drugim secie zaświeciło światełko nadziei, zdołaliśmy bowiem wygrać, jednak set trzeci przyniósł kolejne załamanie. Po secie czwartym wszystko już było jasne - przegraliśmy.
 Nie było zatem nic dziwnego, że po meczu w strefie wywiadów atmosfera panowała raczej minorowa.        Zbyszek Bartman, który spędził wieczór na ławce rezerwowych, a teraz, przebrany w służbowy dresik wypatrywał między fanami, dziennikarzami i nielicznymi jeszcze siatkarzami pewnej ognistej fryzury, wyrazem twarzy dopasowywał się do ogólnej ponurości, przybity porażką i dodatkowo poirytowany pokwikiwaniem co poniektórych uganiających się za Amerykanami panienek. Nigdy nie dysponował zbyt dużą tolerancją dla rozpiszczanych hotek, a tego wieczoru spadła ona niemal do zera.
     Złowiwszy kątem oka błysk rudości przystanął za reklamowym pagajem i spojrzał ponad tłumem w tamtą stronę. W morzu głów istotnie lśniła jedna ruda, ale kiedy się poruszyła, dusza Zibiego napełniła się gorzkim rozczarowaniem. Płomienna koafiura należała bowiem do jakiejś pani w wieku bardzo średnim, która starała się swym strojem energicznie zaprzeczyć metryce.
     Zbyszek zazgrzytał zębami. W tym samym momencie jego ucho przewiercił przeraźliwy pisk, emitowany przez ciemnowłose dziewczę, zwrócone do niego plecami, jedno z tych, które Jagna straszyła chlamydią.
     - MAAAAAAAAAAAATIIII! - wizgnęło dziewczę jak wiertarka udarowa.
     - No co ty - stojąca obok blondynka postukała się w czoło. - To nie Matt, to Lotman. Ślepa jesteś?
     - Nie, tylko taka nakręcona, że jak Matt zaraz nie wyjdzie, to ja nie wy-trzy-mam! - wydyszała brunetka.
     - Oj ja też! - zapaliła się blondi. - Matt jest taki słodki!
 Bartman prychnął w duchu. Nie miał zamiaru podsłuchiwać tej rozmowy, jednak nie miał zamiaru też się ruszać z miejsca, chciał bowiem znaleźć Jagnę, Wronę, Ignaczaków i Marian, zwłaszcza zaś Marian, do czego się sam przed sobą nie przyznawał, a nie rzucać się w objęcia dziennikarzy, którzy niechybnie by go dostrzegli, gdyby wylazł zza pagaja. Tymczasem konwersacja fanek obok niego trwała.
     - Ej, ja myślałam, że ty do Bartmana świrujesz - zdziwiła się trzecia dziewczyna, której Zibi nie widział ze swojego ukrycia. - Przeszło ci?
 Blondynka wydęła umalowane usteczka.
     - Już dawno - rzekła wzgardliwie, nieświadoma obecności Zbyszka. - Matt jest taki... no za piękny na ten świat! A Zibi gwiazdorzy. Powinien zjeść snickersa.
     - Nie, dziękuję, od słodyczy sadło rośnie - rzekł jadowicie Zbigniew.
 Blondi i brunetka podskoczyły nerwowo, obejrzały się, po czym zachichotały.
     - Oj co ty Zibi, poczucia humoru nie masz? - zapytała brunetka. - Wyluzuj!
 Wkurzony Bartman już otwierał usta do kolejnej sarkastycznej riposty, gdy ktoś go uprzedził.
     - Przepraszam bardzo, dziecko drogie, świnie ze Zbyszkiem pasłaś, że mu na ty walisz? - zapytała cierpko Marian. Zibi mógłby przysiąc, że zmaterializowała się z powietrza. - A wyluzować to sama możesz, ale gumę w gaciach.
 Brunetkę zatkało.
     - No co pani...? - zaczęła blondynka, ale umilkła pod morderczym spojrzeniem Marian.
     - Ja? Ja ci mówię, żebyś zastosowała się do rady Zbyszka i słodycze odstawiła - odparła ruda. - Dupa ci rośnie jak armata, dziecko. Zbyniu, idziemy!
     To rzekłszy wzięła osłupiałego Zibiego pod ramię i poprowadziła na drugi koniec sali, na którym czekali już Ignaczakowie oraz Wrona.
     - Dziękuję - rzekł Zbyszek, wychodząc ze stuporu.
 Ze zdumieniem stwierdził, że pod wpływem jego spojrzenia Marian nieznacznie się zarumieniła.
     - Nie ma sprawy - odparła nonszalancko, udając, że ogląda swoje paznokcie. - Nie lubię takich rozpiszczanych idiotek.

    Kolejne kilka dni były pasmem sukcesów, okupionych hektolitrami przelanego potu a chwilami nawet łez. Chłopcy nie przegrali już żadnego meczu, ale po zaciętych bojach z Włochami, Francją i Iranem a także dzięki wyeliminowaniu przez Argentynę, Amerykanów wyszli z grupy na drugim miejscu. I wtedy przydarzył się klops. Losowanie trzeciej fazy turnieju przyniosło biało- czerwonym widmo gry z broniącymi tytułu Canarinhos a także Sborną.
     Polska zadrżała w posadach, jedni kibice trzęśli się przed dwiema największymi potęgami siatkarskimi, drudzy losowanie przyjęli ze spokojem. W kadrze nawet jeśli ktoś obawiał się porażki to nie mówił tego głośno a najbliżsi motywowali siatkarzy jak tylko mogli. Jagna ostatecznie wyżebrała u szefostwa kolejną już ostatnią partię urlopu, oznajmiając przy okazji że jest w ciąży i przed Nowym Rokiem chciałaby iść na zwolnienie.
    Szef nawet jeśli był cokolwiek zaskoczony to nie dał po sobie tego poznać. Jak każdy szef miał informatorów i doskonale wiedział z kim kuzynka Ignaczaka zaszła w ciążę. Po cichu liczył, że jeżeli Polacy wygrają to skłoni Wronę to długiego wywiadu na antenie jego radia. Buszka, Ignaczaka, Konarskiego, Drzyzgę i Nowakowskiego trudno przydybać nie będzie, bo grają w Resovii ale gracz Skry Bełchatów byłby smaczkiem. A może udałoby się jeszcze namówić Wlazłego, Winiarskiego i Kłosa do pary? Och wizja tej audycji była piękną perspektywą.
    No więc szef zgodził się dać Jagnie wolne aż do finałowego meczu w Katowicach, zaznaczając, iż mile widziana byłaby relacja z tegoż widowiska.
Ignaczakówna razem z Rudą stawiły się ponownie w Łodzi dzień przed meczem z Brazylią kiedy kadra miała wolne.
    - "Szkoda mi pszeków z powodu losowania..." - Ruda zacytowała wpis Aleksieja Spiridonova z Insgagramu. - Ten facet naprawdę ma coś z łebem. - oświadczyła na całą restaurację.
    - Prowokuje i tyle. - mruknęła Jagna. - Z tego co pamiętam to w Londynie nie było go w kadrze przez chlanie. Pewnie mu szare komórki przeżarło od tego pijaństwa.
    - Ja tam bardziej obawiam się Brazylijczyków. - Marian nadal nie mogła oderwać się od tabletu. - To są jednak obrońcy tytułu.
    Dziennikarka przerwała pałaszowanie sałatki cesar zamierając z grzanką w jednej ręce i widelcem w drugiej. Przyglądała się przyjaciółce skupionej na wyszukiwaniu artykułów siatkarskich.
    Odkąd znała Rudą to siatkówka i sport generalnie nie były jedną z jej licznych pasji. Na meczach była tylko ze względu na Jagnę, która kibicowała Igle i chłopakom których poznała poprzez kuzyna. Teraz zaś rudowłosej buzia nie zamykała się nawet na pół minuty i gdyby nie znała jej od wielu lat, myślałaby że zadurzyła się w jakimś dziennikarzu siatkarskim albo coś. Odpadał Jurek Mielewski bo chociaż atrakcyjny i dobrze ubrany to jednak miał żonę i dzieci, Kuba Bednaruk również był szczęśliwie zajęty, Kadziu miał żonę, panowie Rysiu Bosek i Ireneusz Mazur jakkolwiek byli uroczy to raczej wiekowo nie pasowali do Marian.     Jedyną odpowiedź z kim Marian tak często sms-uje mógł dać jej tylko Kłos. Na Igłę i Wronę nie miała co liczyć, Bartman na pewno robił wszystko w tajemnicy i nawet mieszkający z nim w pokoju Fabian Drzyzga o niczym nie wiedział. Misiek Kubiak cały wolny czas spędzał z przebywającą w Łodzi Moniką i Polą, ale Karolowi Kłosowi nudziło się i to bardzo. Miała na to niezbite dowody w postaci mms-owej sesji Irenki w strojach siatkarskich w każdym możliwym miejscu.
Przydybie go przy najbliższej okazji po meczu i porządnie przemagluje bo co jak co ale chemię pomiędzy dwiema tak wybuchowymi personami jak Bartman i Marian trzeba było mieć na oku.
    Pierwszym spotkaniem biało-czerwonych w tej fazie turnieju był mecz z Brazylią. Po przegranym pierwszym secie Canarinhos wygrali kolejne dwa i już witali się z gąską, juz w myślach mierzyli medale i ściskali puchar, kiedy Polacy zaczęli w czwartym secie łoić ich na wszystkie strony. Młody Rezende nie zniósł tego najlepiej i rozpoczął wymianę tak zwanych uprzejmości pod siatką. Dziku nie pozostał mu dłużny, posyłając kapitanowi Brazylijczyków taki tekst, po którym tamten zbladł i zrobił minę człowieka, któremu coś dotkliwie śmierdzi.
     - Ty, co on mu powiedział? - zapytał z uciechą Igła, trącając Andrzeja łokciem.
     - Ci, po meczu się dowiesz - odparł nieuważnie Wrona, ściskając dłoń Jagny. - Nooo, panowie! Dalej! Cholera! Napier.. Napierdzielać ich!
     No i napierdzielali. Doprowadzili do tie-breaka, którego potem wygrali, ku wielkiej frustracji Brazylijczyków, a radości własnej i zgromadzonych kibiców. Rozgoryczenie Canarinhos było tak wielkie, że zaowocowało potężnym fochem, mającym postać nieobecności Brazylijczyków na konferencji pomeczowej i w strefie wywiadów.
     Gdy panowie wrócili do hotelu, Kłos nie wiedział co ze sobą zrobić. Pomeczowa adrenalina nie dawała mu spać, a tymczasem koledzy się chwilowo rozpierzchli po całym hotelu, gadając ze swymi małżonkami i dziewczynami już to osobiście, już to przez telefon i inne zdobycze techniki. Sesje z Irenką chwilowo mu się znudziły, pogadać nie było z kim, zszedł więc do lobby, szukając Wrony.
     I znalazł. Andrzej siedział pod wielką palmą, wpatrując się z wyrazem twarzy, zdaniem Karola, absolutnego debila, w Jagnę, przycupniętą na fotelu obok.
     - I ten spalony - mruknął Karol. - Zaraza.
Odwrócił się, tylko po to by walnąć klatą w twarz platynowej blondynki, która widac musiała stać tuż za nim. Blondi pisnęła cienko, zakolebała się na wysokich obcasach swych pantofli i walnęła na glebę jak długa w iście kreskówkowy sposób. Karol miał ochotę zakrzyknąć "Drzewo!" ale powstrzymał się i zamiast tego pochylił się z troską nad ofiarą zderzenia.
     - Nic się pani nie stało? - zapytał.
     - Nie, nic - odparła blondyna, w której Karol rozpoznał teraz Margaritę. - Ale pan jest potężny, ojej...
Załopotała zalotnie rzęsami, kiedy pomagał jej wstać, potem jednak zagryzła wargę, rzuciła szybkie spojrzenie w stronę Wrony i zapytała słodkim głosikiem.
     - A pana przyjaciel, a Ędrju... Z kim on rozmawia?
     - Ze swoją narzeczoną - odparł Karol, nagle zły.
     - Ojej... - Margarita wytrzeszczyła oczy. - A czemu ona taka blada, może jest chora, jeszcze zarazi Andrzejka! Słyszałam jak wymiotowała w łazience, wie pan, w przerwie między setami!
Kłos wywrócił oczyma. Że też musiała mu się taka idiotka napatoczyć!
     - Andrzejowi nic nie jest - burknął. - Jagnie też nie.
     - Skąd pan wie? - Margarita złapała go za rękę.
     - Jest w ciąży! - burknął Karol, odbierając jej kończynę.
Ponieważ zaraz odwrócił się i odszedł, nie zauważył, że szafiarce mina wydłużyła się, a nos opadł na kwintę.     Załamana Margarita pokolebała się na swoich obcasach w stronę hotelowego baru.
Tymczasem Kłos poszwendał się po lobby, gdy zaś postanowił wracać na górę, wpadł w szpony Jagny, która oderwawszy się od Andrzeja przypomniała sobie o swojej tajnej misji.
________________________________________________________________
Witajcie! 
Dzisiaj w patriotycznym kolorze i nastroju, podszytym jesienną nostalgią a także depresją pomundialową. Kończy się lato, kończą się imprezy sportowe, ale na pocieszenie mamy Ligę Mistrzów(bo wiecie, że jesteśmy fankami futbolu) i Plus Ligę. Ostatnie trzy tygodnie mimo, że bezowocne były pięknym czasem pełnym wzruszeń, pięknych foć i emocji sportowych. Nawet nas kilka razy złapał stan przedzawałowy. Panowie JESTEŚCIE WIELCY!!!
I pozwólcie i nam zakrzyknąć niczym duet Swędrowski&Drzyzga: "JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA!!!" 

Ufff...
Co do rozdzialiku to jest krótszy, ale niestety na więcej brakło nam czasu a i zainteresowanie chyba ostatnio trochę skisło. No nic jeśli ktoś tutaj jeszcze wchodzi i nie zanudziłyśmy go naszą story to życzymy miłego czytania! 

                                                            Pozdrawiamy Fiolka&Martina :) 

PS. Dwa bonusiki by Martina :)