poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział XXI - Mówiłam ci, Jaguś to w "Chłopach" była i miała dupę jak szafa!



    Mieszkanie Jagny zawalone było pudłami i kartonami. Niektóre wypełniono w całości, lub częściowo rozmaitymi przedmiotami, inne zaś, ku dzikiej radości Dantego, stały zupełnie puste. Rudy kocur biegał dookoła jak maniak, wskakując do pudła, by zaraz z niego wyskoczyć i ze spojrzeniem szaleńca pogalopować do następnego.
     - Książki byś lepiej nosił, a nie - pouczył Igła, wyrzucając go z kartonu, do którego pakował zawartość biblioteczki Jagny. - O, widzisz, encyklopedia jeszcze na półce stoi, skocz i przynieś!
 Dante popatrzył na niego jak na kosmitę, mrauknął i popędził jak strzała przez pokój, by wylądować z hukiem w pustym kartonie. Jagna, siedząca na kanapie, podniosła oczy znad walizki i wybuchnęła śmiechem.
     - Szafę też ma przenieść? - zapytała.
     - Lodówkę - odparł Krzysiek. Zdjął z półki kolejne tomy. - Na pewno chętnie się nią zaopiekuje.
     - No zawartością zwłaszcza - parsknęła Jagna.
 Igła popatrzył na kuzynkę z wahaniem, po czym podrapał się po nosie nieco sfatygowanym egzemplarzem Muminków. 
     - Tego... Jaguś, ty się jakoś trzymasz? - zapytał ostrożnie.
     - Mówiłam ci, Jaguś to w "Chłopach" była i miała dupę jak szafa - Jagna zamknęła walizkę z trzaskiem, zestawiła na podłogę i przyciągnęła do siebie następną. - Pewnie, że się trzymam, co mam się nie trzymać?
     - Bo ten, wiesz, no - zaplątał się Igła. - Andrzej cię zostawił i w ogóle...
 Jagna przerwała patroszenie szafy i spojrzała na Krzyśka z irytacją.
     - Na razie nikt tu jeszcze nikogo nie zostawił - odparła. - To ja zarządziłam przerwę, dopóki nie wrócą mu funkcje mózgowe. Poza tym wybacz, mam na głowie przeprowadzkę, sprawy zawodowe i przyszłe macierzyństwo. Nie mam czasu na zajmowanie się cymbałami bez mózgu, a za to z przerośniętym ego.
     - Słusznie - zgodził się skwapliwie Igła. - Myśmy mu próbowali tłumaczyć, że jest debilem. Ja z nim gadałem, Misza, Buszu nawet, Możdżon, w końcu nawet Stefan mu zasunął gadkę pedagogiczną.
     - I co?
 Przez chwilę panowała cisza, zakłócana przez mrauknięcia Dantego, który wywrócił karton do góry nogami i siedząc pod nim udawał, że jest żółwiem.
     - On jest z teflonu chyba - mruknął Krzysztof. - Spłynęło po nim wszystko.
Jagna spojrzała na kuzyna z ledwie tłumionym bólem w oczach, który mogło wyczytać tylko wytrawne oko kogoś kto bardzo dobrze ją znał.
    A tym kimś na pewno był jej jedyny i ukochany kuzyn jakim mienił się Igła. Nawet on i jego genialne plany były w tej sytuacji zbędne i można nimi rąbąć się  jak tyłkiem o kant stołu. Andrzej okopał się w swojej głupocie niczym w legendarnym Rudym 102 i absolutnie nie dopuszczał do siebie żadnej racjonalnej myśli. Nawet Karol, który widywał się z nim niemalże codziennie nie potrafił dotrzeć do niego i przemówić do rozumu.
    - Muszę to jakoś przełknąć. - Jagna wybiła Krzyśka z rozmyślań o beznadziei w której tkwił związek jej i Andrzeja. - Na szczęście nie jestem z tym wszystkim sama, wiesz że dzwoniła do mnie mama Wrony?
    - Tak?
    - Dowiedziała się o ciąży i proponowała spotkanie. Podobno kontaktowała się z rodzicami i ojciec wygrażał, że wyrwie Wronie wszystkie nastroszone piórka. - mruknęła. - Ciekawe skąd tatuś wiedział o wszystkich szczegółach?- wbiła w kuzyna ostre a zarazem pytające spojrzenie.
    Ignaczak zapłonął krwistym rumieńcem mimochodem cofając się do tyłu i potrącając karton z siedzącym w środku Dante. Wystraszony kocur pognał do przedpokoju niczym ruda błyskawica, drapiąc pazurami po panelach.
    - No ten tego ja mu powiedziałem...- migał się Ignaczak. - Nie wiesz jak mnie z ojcem maglowali!
    - Zakuli cię w dyby i podpalali stopy rozgrzanym metalem?- zapytała uprzejmie.
    - Jakbyś tam była!- rzekł Igła. - Twój ojciec chciał wyrywać Wronie skrzydła, ale nie wiesz jak się wkurzył mój! Zna Andrzejka i powiedział, że jak mu się tylko nawinie pod rękę to tak go huknie że mu pokolenie odjedzie.
Jagna westchnęła boleśnie.
    - Dajcie spokój. Przeżywacie to gorzej niż matrony w meksykańskiej telenoweli. Dobrze, że odwaliło mu we wczesnym stadium związku a nie po kilku latach małżeństwa.
    - Wczesnym?- eksplodował Igła patrząc na jeszcze płaski brzuch kuzynki. - Ja bym powiedział, że mleko się rozlało i nie ma kto tego sprzątnąć!
    - Nie mów o moich dzieciach jakby to było mleko...- Jagna nieopatrznie wyjawiła wścibskiemu Krzyśkowi to, czego dowiedziała się kilka dni temu. Chciała to jeszcze przez jakiś czas utrzymać w tajemnicy i bądź co bądź najpierw powiedzieć Andrzejowi o tym, że urodzą im się bliźniaki. Sama była zaskoczona i wstrząśnięta i przez jakiś czas rozważała mord na Wronie ale w gruncie rzeczy nie była to do końca jego wina.
     - Dzieciach? - Igła potknął się i z rozmachem usiadł w pustym kartonie. - Cholera! Ale że jak to dzieciach?
     - Bliźniaki - odparła Jagna zwięźle.
     - Łorany - Krzysiek wydłubał się z pudła, a jego okrągłe oczy zrobiły się jeszcze okrąglejsze. - A czekaj, miszcz świata wie?
      - Dowie się, gdy raczy do mnie zadzwonić - głos Jagny ociekał jadem.

     Nieświadom tego wszystkiego miszcz nudził się przeraźliwie w Bełchatowie. Odkąd opromieniło go złoto, miłe dotąd miasteczko stało się stanowczo zbyt ciasne i zbyt prowincjonalne jak na wymagania Andrzeja Wrony. A wymagania te wzrosły tak, że z trudem zaspokajała je nawet Łódź. Do tego betonowa do tej pory przyjaźń Wrony z Kłosem zaczęła się jakby kruszyć, a Karollo coraz częściej wybierał towarzystwo innych chłopaków ze Skry, tak, że Wrona spędzał wolne chwile sam, nudząc się jak mops i łażąc po instagramie.
     Dlatego gdy odezwał się do niego po dłuższej przerwie Lewy, zapraszając go do Monachium, Andrzej nie wahał się ani chwili i gdy nadarzyło się kilka wolnych dni wsiadł w samolot, lecący do stolicy Bawarii.
     Następnego dnia po przylocie Robert zaprosił go na obiad, który gotowała osobiście i własnymi rękami jego żona, Anna. Jeśli Wrona liczył, że sobie podje, musiał się srodze zawieść. Ania zaserwowała bowiem mus z pomidorów, w miseczkach o rozmiarach filiżanki, na drugie zaś jakies dziwne coś z jarzyn i puree z kartofli, w ilości homeopatycznej, wyglądające i smakujące całkiem jak klej do tapet. Po tym posiłku w brzuchu Andrzeja, sportowca, nie nawykłego do objadania się, burczało jak w zasiedlonej przez smoka jaskini, tymczasem Lewy pochłaniał wszystkie dania z zapałem, chwaląc ogniście ich smak. Wrona przez chwilę się dziwił, potem jednak przypomniał sobie, że Anka trenuje karate i może nie należy jej podpadać.
    - I jak smakowało?- zapytała gospodyni wnosząc na tacy filiżanki z kawą.
Andrzej spojrzał na nią miną zbitego spaniela.
    - Wszystko było przepyszne. - ledwie wydusił a potężne burknięcie w żołądku przeczyło jego słowom.
Pani Lewandowska nie usłyszała jednak buntu wnętrzności mistrza, stawiając na stoliku kawę(śmierdziała ziemią) i herbatniki wyglądające jakby ktoś je wyżuł, wypluł a potem z tego uformował na nowo i zapiekł.
Ostatnim wysiłkiem woli Wrona przeżuł owo bezglutenowe paskudztwo zapijając śmierdzącą lurą.
"Mięsa! Kofeiny! " - zawył w myślach.
    Na szczęście po obiedzie Anka pobiegła odpisywać na maile swoich fanek a Robert udał się na zgrupowanie przedmeczowe, Wrona zaś zadekował się w hotelu. Nie miał ochoty zostawać u Lewandowskich aż do jutra wieczora. Umarłby z głodu zanim obejrzał mecz.
    Jakoś wydostał się z Grunwaldu(zamożna miejscówka pod Monachium) jadąc wprost do centrum stolicy Bawarii, by tam skonsumować porządnego sznycla z solidną porcją pieczonych ziemniaków i górą surówki.    Wszystko to popił ciemnym, bawarskim piwem a na deser zjadł strucel z jabłkami. Dopiero wtedy poczuł jak wracają mu siły witalne i mógł nawet strzelić sobie selfie!

    W połowie drugiego kufla piwa, tym razem miejscowego lagera, doszedł do wniosku, że nie ma ochoty strzelać tego selfiaczka tak zupełnie solo. Niech świat wie, że Miszcz się dobrze bawi w Bawarii. 
 Namierzenie miejscowej piękności, w bawarskim stroju, uwypuklającym wszelkie atuty kobiecej sylwetki nie stanowiło problemu. Dziewczę miało atuty niemałe, zwłaszcza te przednie, rozsadzające niemal aksamitny stanik i kraciastą koszulę pod nim. Wrona wyszczerzył się nad kuflem, zastrzygł brwią. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Zachęcony tym Andrzej przystapił do ataku frontalnego i przysiadł się wraz ze swoim kuflem do dziewczęcia.
     Pół godziny później selfiacz, prezentujący Wronę, z uśmiechem pijanego orangutana, przytulonego do biuściastego dziewczęcia, które wydymalo usteczka w kusicielski dzióbek poszedł w świat.
     Podczas gdy Andrzej Wrona robił z siebie ciężkiego półgłówka, Jagna Ignaczak zakończyła właśnie przeprowadzkę. Kartony wniósł Igła, wraz z jakimś zwerbowanym naprędce znajomym, zabraniając Jagnie stanowczo nosić rzeczy cięższe niż dziesięć deko.
     - Krzysiek, opanuj się, własnej torebki nie będę mogła nieść! - prychnęła z irytacją.
     - Nie wnoś, Pawełek wniesie, jak już zataszczy ten karton z garami.
 Pawełek stęknął coś nieartykułowanego zza wielkiego pudła, którym był objuczony, po czym zniknął na klatce schodowej. 
 Ignorując kuzyna, zmagającego się właśnie z kartonem książek, Jagna wyciągnęła ostrożnie z samochodu walizkę na kółkach i powlekła za sobą do środka.
     - Chyba nie będziesz tego niosła po schodach? - zapytał ze zgrozą Igła, slalomując za nią, pudło bowiem zasłaniało mu nieco pole widzenia.
     - Igła na litość boską! - jęknęła. - Tu jest winda, widzisz? Wsiadam do niej! Niczego nie niosę po schodach!
     - Winda? - jęknął Krzysztof, wchodząc za Jagną do kabiny. - To dlaczego ja noszę te ciężary po schodach?
     - W ramach treningu siłowego - podpowiedziała Jagna uczynnie. Kuzyn spojrzał na nią spojrzeniem zranionej sarenki.
 Wreszcie wszystkie kartony zostały złożone na środku salonu, walizki zaś w sypialni. Pomoc przy rozpakowywaniu Jagna odrzuciła stanowczo, dziękując panom wylewnie i wysyłając ich do wszystkich diabłów. Wypuściła z klatki śmiertelnie obrażonego Dantego, który szorując brzuchem po ziemi udał się do sypialni, strzelić focha pod łóżkiem.
     - Cholera - uświadomiła sobie Jagna. - Nie mam dla ciebie żarcia!
 Spojrzała na zegarek, uświadomiła sobie, że pobliski supermarket powinien być jeszcze otwarty, chwyciła dopiero co zdjętą kurtkę i wypadła za drzwi.
     W supermarkecie na szczęście mieli karmę, którą raczył jadać Dante, tak więc Jagna wracała z pięcioma saszetkami w reklamówce, żałując jednak, że nie dokupiła sobie latarki. Przejście między blokami było jakieś takie ciemnawe i kojarzące się z japońskimi horrorami, do tego wiatr wył w koronach drzew i zrobiło się ogólnie strasznie.
 Przyspieszyła kroku, chcąc jak najprędzej znaleźć się w świetle latarń. Była już na rogu swego bloku, tuż koło śmietników, gdy coś nagle zabrzęczało przeraźliwie. Spomiędzy kontenerów ze śmieciami rozległ się soczysty bluzg, wypowiedziany głosem niewątpliwie męskim.
     Z sercem podchodzącym do gardła Jagna maszerowała ku zbawczym drzwiom klatki, usiłując nie dać się ponieść tej jakże bezsensownej panice, która tarmosiła ją za wnętrzności. Kroki, rozlegające się za jej plecami nie poprawiały sytuacji. Typ ze śmietnika najwyraźniej ją śledził.
 Zboczeniec!
     Włosy Jagny zjeżyły się pod czapką. Drżącą, spoconą ze strachu dłonią, szarpnęła drzwi na klatkę i dopiero gdy nie ustapiły, przypomniała sobie o kluczu. Wyszarpnęła go z kieszeni spodni wraz ze zużytą chusteczką i paroma nitkami, wsadziła do dziurki, trafiając już za drugim razem i przekręciła.
 Kroki zbliżały się coraz bardziej.
 Szarpnęła ciężkie skrzydło drzwiowe i już miała się schronić w bezpiecznym wnętrzu klatki, gdy na jej ramię opadła ciężka dłoń.
    - Będę wrzeszczeć! - oznajmiła Jagna z zaciętością, odwracając się.
     - Nie! Kota mi pani przestraszy! - zaprotestował zboczeniec.
 Kota?
     Jagna ochłonęła nieco i przyjrzała się facetowi. Był wysoki, przystojny, ciemnowłosy, oczy miał czekoladowe, o wejrzeniu łagodnym, nie morderczym, na rękach zaś trzymał małą, czarną, zmierzwioną kulę, z której wystawała para wielkich uszu i ogon jak szczotka do butelek.
     - Ktoś go wyrzucił do śmietnika - wyjaśnił domniemany perwers. - Znalazłem go, gdy wyrzucałem     śmieci, ale ja się wcale nie znam na kotach. 
     - Nie? - zdziwiła się słabo Jagna.
     - Nie - odparł mężczyzna. - Miałem tylko psa, rottweilera, ale umarł na serce. A o kotach nie mam pojęcia, ale pani ma przecież.
     - Mam? - Ignaczakówna otępiała nieco z nadmiaru ulgi.
     - No przecież niesie pani kocią karmę - uśmiechnął się mężczyzna rozbrajająco. - I widziałem dzisiaj, niosła pani takiego pięknego rudego kocura w klatce. I w ogóle pani wybaczy jestem idiotą. To znaczy jestem pani sąsiadem z naprzeciwka. Szymon.
    - Jagna - uścisnęła z ulgą jego prawicę. - Troszkę mnie pan przestraszył. Ale nie stójmy może jak idioci w tym przejściu...?
    - Racja! - sumitował się Szymon. - Poza tym trzeba coś zrobić z tym czarnym nieszczęściem. - czarne nieszczęście jak nazwał je sąsiad Jagny spojrzało na nią bursztynowymi ślepkami pełnymi lęku. Zupełnie jak Dante, gdy brała go ze schroniska jako małą kulkę.
    - Chodźmy do mnie spróbujemy coś z nią zrobić. - Ignaczakówna szybko podjęła decyzję zmierzając w stronę bloku. 
    Nowo poznany Szymon szedł zaraz za nią tuląc do kurtki swoje znalezisko. W mieszkaniu Jagny, zawalonym pudłami i kartonami powitał ich wystraszony Dante miaucząc przeraźliwie, jakby konał z głodu od wielu tygodni.
    Czarna, włochata kulka na rękach Szymona spojrzawszy na kocura zjeżyła się i ofuczała zdezorientowanego rudzielca.  Zdezorientowany milusiński Jagny zjeżył się także, uciekając w panicznym galopie pod stół w kuchni.
    Tymczasem ich państwo błyskawicznie zadzierzgnęli nić porozumienia, zasiadając przy kawie oraz herbacie. Szymon okazał się człowiekiem bystrym, inteligentnym i obdarzonym poczuciem humoru, Jagna doznała zatem ulgi, że nie musi tłumaczyć jak sołtys krowie na miedzy, a za to może mówić jak do normalnej jednostki ludzkiej. Kota - znajdę nakarmiła połową saszetki przeznaczonej dla Dantego, Szymonowi zaś zreferowała pokrótce co powinien nabyć, jak żywić młodocianego futrzaka i jak się nim opiekować, on zaś słuchał, przerywając niekiedy pytaniami, świadczącymi o tym, że pragnie zapoznać się jak najdokładniej z instrukcją obsługi kota.
      - Wyjaśniłaś wszystko tak, że nie mam już więcej pytań - rzekł, gdy zakończyła wykład. - No, może jedno. Znasz tu dobrego weta? Mój długoletni lekarz, znaczy nie mój, tylko mojego psa, przeszedł na emeryturę, a nie chcę robić z tego stwora  królika doświadczalnego - wskazał na kociaka, wylizującego miskę Dantego, co jej właściciela napawało najwyższym obrzydzeniem. 
     - Jasne, że znam - odparła Jagna. - Czekaj, gdzieś tu mam wizytówkę... 
 W ten sposób Szymon i stwór opuścili mieszkanie Jagny pokrzepieni na ciele i duchu, wyposażeni także w namiary na lekarza weterynarii oraz niewielką porcję żwirku do kuwety. Stosowny pojemnik Szymon posiadał u siebie.
     Chociaż sąsiad wydawał się Jagnie sympatyczny, nie pozwoliła zboczyć rozmowie na tory bardziej osobiste i nie związane z kotami. Miała dostatecznie porąbane życie osobiste, stwierdziła ponuro, patrząc na zamykające się za sąsiadem drzwi, żeby nie mieć ochoty komplikować go jeszcze bardziej. Poza tym, pomyślała jeszcze bardziej ponuro, kochała jednak tego cymbała, Wronę.
 Następnego dnia jednak, gdy wróciła z pracy, zastała przed drzwiami elegancką paczkę, zawierającą małe opakowanie kociego żwirku, saszetkę karmy, a zdobną w wielką kokardę i mały liścik. 
     - Dziękujemy, Buba i Szymon - przeczytała na głos.
 Oczywiście nie mogła zostawić tego miłego, sąsiedzkiego gestu bez odpowiedzi, co skończyło się kolejną długą pogawędką z Szymonem, tym razem nie trzymającą się tak ściśle tematów kocich. Okazało się, że sąsiad jest strażakiem, przy tym wielkim miłośnikiem fantasy. Utrzymywał on, że do wyboru takiego a nie innego zawodu zainspirowały go ogniste wyczyny Smauga w "Hobbicie" Tolkiena. 
     A ponieważ gadało się z nim tak miło, poza tym wciąż potrzebował rad, dotyczących kota, tak jakoś wyszło, że wpadł do niej dnia następnego, trafiając akurat na Igłę, sprawdzającego jak sobie radzi jego kuzynka.
     - Ty, co to za fagas? - zapytał Krzysztof nieufnie, wyciągnąwszy Jagnę do kuchni pod pretekstem robienia herbaty.
     - Mój sąsiad - odparła Jagna spokojnie. - Ma kota.
     - Znaczy psychol? - zaniepokoił się Igła.
     - Krzysiu, piłką w łeb na boisku oberwałeś? - zirytowała się Jagna. - To nie psychol, tylko strażak, znalazł kota na śmietniku i przychodzi do mnie się radzić. 
     - Tak platonicznie przychodzi? - Krzysztof był podejrzliwy. - No jakoś nie wierzę.
     - Ciebie pierwszego poproszę, jeśli trzeba mu będzie w mordę dać, ale na razie daj mu spokój - poprosiła Jagna. - Co ty myślisz, że ja teraz jakieś ekscesy mam w głowie?
     - No nie, ty nie - wyrwało się Igle.
     - A kto tak? - zdziwiła się Jagna.
     - Nie, ja nic przecież nie mówię - wyparł się Krzysztof. - Zapomnij i w ogóle. 
     - Coś kręcisz - orzekła Jagna.
     - Nic nie kręcę, a w ogóle to już lecę, do widzenia panu panie Szymonie, pa Jaguś, cześć pracy rodacy!
 I tyle go widzieli.
     Jagnę za to tknęło przeczucie. Czekając aż się zagotuje woda w czajniku wyciągnęła z kieszeni smartfona i weszła na instagrama Wrony. Pierwsze na co się natknęła to czułe komciuszki pod zdjęciami jakiejś Sandrusi, na oko obdarzonej większym numerem stanika niż ilorazem inteligencji, było też sporo durnych selfiaczy, ale ukoronowanie wszystkiego stanowiła słitfocia z jakąs cycatellą w stroju bawarskim.
     To ona tutaj łudzi się nadzieją, że ojciec jej nienarodzonych dziatek zechce zadzwonić, gdy tymczasem ten marnotrawny dawca plemników zarywa laski w internecie i maca je w realu. Co ona widziała w tym człowieku i gdzie właściwie podział się ten facet w którym się zakochała? I jak ma sobie poradzić z bliźniakami, skoro ich ojciec jest absolutnie nieodpowiedzialnym osobnikiem po lobotomii złotym medalem?
     Woda zagotowała się, czajnik prztyknął, a Jagna osunęła się na podłogę i wybuchła nieopanowanym szlochem. Łzy ciekły jej po twarzy dwiema nieprzerwanymi strugami, w nosie, coraz bardziej upodabniającym się barwą do pomidora bulgotało jak w gejzerze, piersią Jagny zaś wstrząsały spazmy. A ona ryczała, siedząc na kuchennej podłodze, z czołem wspartym o podciągnięte kolana i nie mogła przestać.
     - Proszę - rzekł nagle spokojny męski głos, podtykając jej papierowy ręcznik kuchenny. - Co się stało?
     - D-d-d-dramaaaaat! - zawyła Jagna. - Traaa-a-gediaaaa!
     - Jaka tragedia? - Szymon usiadł obok niej z rolką ręczników na podorędziu.
     - Je-jestem w ciąży - wychlipała Jagna. - A oj-o-ojcem tych dzieci jest kompletny kre-kretyn! I w do-do-dodatku ja go kooooochaaaam!



_________________________________________________________________
Dżingl bells dżingl bells wracamy po bardzo długiej obsuwie z nowym rozdziałem. 
A przy okazji życzymy Wam Wesołych Świąt! 

Na deserek melancholijny Miszcz z choinką w tle :D
                                                           Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)