sobota, 28 lutego 2015

Rozdział XXIII - Krzysiu, tumanie boży!

 Podczas gdy w Łodzi Andrzej Wrona lżył się w duchu rozmaitymi epitetami, z których "kretyn" był najłagodniejszym, w Lubinie rozgrywał się inny dramat. Mianowicie po wygranym przez Jastrzębski meczu z Cuprum Zbigniew Bartman zwijał się z bólu. W trakcie drugiego seta coś mu nieprzyjemnie chrupnęło w prawym łokciu, po czym okazało się, że ramię Zbyszka nie nadaje się do użytku, każda bowiem próba uruchomienia go kończyła się eksplozją bólu.
Do Jastrzębia, gdzie oczekiwała go zaaferowana Marian, dojechał wprawdzie w miarę komfortowo, bo klubowy doktor usztywnił mu ramię i zaaplikował środki przeciwbólowe, za to wściekły był niepomiernie.
Marian oczywiście wiedziała z mediów, że Zibi się zepsuł, rozmiarów katastrofy jednak nie znała. Zobaczywszy wysiadającego z autokaru powstańca styczniowego z ramieniem na temblaku, zbladła, a jej oczy rozszerzyły się zgrozą.
- Aż tak źle? - zapytała wskazując opatrunek.
Zbysiu przybrał pozę twardziela.
- E, to nic takiego - rzekł nonszalancko. - Do wesela się zagoi.
- Do wesela? - najeżyła się Marian. - Ja ci dam do wesela! Dupa w samolot i do Włoch! Ja tam znam sportowego ortopedę, niech cię dokładnie zbada! Z takimi rzeczami nie ma żartów!
- Pysiaczku mój słodki, Maryjku kochany, a czy ja żartuję? - Zibi zmienił się z miejsca w potulnego misiaczka. - Jasne, że pójdę się przebadać, nie chcę sezonu zmarnować!
- No ja myślę! - Ruda wzięła się pod boki.
Koledzy Zbigniewa przyglądali się tej rozmowie chichocząc z cicha. Kto by pomyślał, że z pyskatego Bartmana zrobi się taki pantoflarz.
W ten sposób pierwszego grudnia Zibi i Marian wylecieli do Italii, nie bardzo słonecznej o tej porze roku, ale nie dla rekreacji przecież tam jechali. Zbyszek poddany został szczegółowym badaniom, potem zaś artroskopii, o czym nie omieszkał powiadomić świata za pomocą selfiaczka ze szpitalnego łoża. Tydzień później para była już w kraju, a Marian popędziła do Rzeszowa, spotkać się z dawno niewidzianą Jagną.
Dolegliwości początku ciąży, zwłaszcza zaś mdłości, odeszły w niepamięć i teraz Ignaczakówna wyglądała kwitnąco oraz promiennie, co Marian zauważyła od razu.
- Dziewczyno, jak ty zajebiście wyglądasz! - zakrzyknęła, chwytając przyjaciółkę w objęcia. - Jak gwiazda filmowa! Cera jak atłas, włosy jak jedwab, oczy jak diamenty...
- Porównania jak z harlekina - zaśmiała się Jagna.
- Ale jak najbardziej trafne - wzniosła palec Marian.
Po obiedzie, zjedzonym w pieleszach Jagny, zasiadły sobie wygodnie na kanapie, Marian z kieliszkiem białego wina, Jagna ze szklanką maślanki, która ostatnio okrutnie jej smakowała, zwłaszcza w zestawieniu z winogronami. Wielka micha tych owoców stała przed paniami na stoliku.
Ruda opowiedziała o rehabilitacyjnych mękach Zbigniewa, chwaląc go za dzielność i upór, Ignaczakówna za to zrelacjonowała niefortunne spotkanie z Wroną po meczu Skra - Resovia.
- Ty, może on jeszcze rokuje? - zainteresowała się Marian, wrzucając do ust winogrono. - Skoro wie, że jest debilem, to jakieś działające neurony mu chyba ocalały.
- I co, mam go tak przyjąć z rozłożonymi ramionami? - Jagna postukała się szklanką w czoło.
- Tam przyjąć - oczy Marian zapłonęły złym blaskiem. - Przepuścić przez ścieżkę zdrowia i niech pracuje na odbudowę zaufania. Jak udowodni, że jest medalowym narzeczonym i tatusiem, to możesz się wtedy łaskawie zastanowić.
Jagna pogardliwie prychnęła w maślankę.
- Najpierw niech się pozbędzie tej całej Sandruni - mruknęła. - To ja się łaskawie zastanowię, czy go w ogóle na tę ściezkę zdrowia wpuścić.
- Że też nie możemy mu w tym pomóc. - westchnęła Marian.
- Daj spokój nie będę się zniżać do takich praktyk.
- Oj tam w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Nooo chyba, że nie kochasz już Andrzejka?- Ruda spojrzała na przyjaciółkę przebiegle.
Ignaczakówna nie potrafiła kłamać, zresztą i tak po co miałaby to robić? Nie da się zaprzeczyć, że po pierwszym pocałunku z Wroniastym przepadła całkowicie.
- Kocham go i to jest właśnie mój największy problem. - jęknęła.
- No to walcz babo jedna! Walcz bo chociaż Wrona jest koncertowym debilem to taka miłość nie zdarza się często. - oczy Marian zalśniły dziwnym blaskiem i Jagne od razu wiedziała o co chodzi.
Ruda pierwszy raz w życiu zakochała się naprawdę.
- Marianku a odkąd tyś się taka poetycka stała? Czyżby miał na to wpływ twój upadły rycerz Zbigniew z Warszawy? - zachichotała Jagna.
Marian uśmiechnęła się szeroko ukazując rząd białych zębów przy czym z całej jej postaci promieniało szczęście. Jeszcze chwila a w salonie Ignaczakówny zaczną latać serduszka i motylki.
- Oj kocham tego łobuza Zbigniewa i wiesz co? Gdyby poprosił mnie o rękę to głupio byłoby odmówić. - zaśmiała się.
- Świat się wali. - podsumowała jej przyjaciółka.
Dwa tygodnie później rodzina Ignaczaków zjechała się na święta do domu Iwony i Krzysztofa. Igła krzątał się po salonie roznosząc wszystkim zebranym kieliszki wypełnione własnoręcznie przydządzonym grzańcem. Aromat tego napoju mieszał się ze smakowitymi zapachami obowiązkowych dwunastu potraw i lekko żywiczną wonią choinki. Ostatnią nutę w tym świątecznym koktajlu zapachowym dokładały płonące na stole świece z prawdziwego wosku.
Jagna wciągnęła z lubością w nozdrza ów aromat świąt i zrobiło jej się błogo. Z niejakim zdumieniem odnotowała, że Krzysiek stawia kieliszek grzańca i przed nią.
- Coś ci się nie pomyliło? - szturchnęła kuzyna w bok.
- Ale że co? - zdumiał się Igła.
Żona spojrzała na niego z lekkim politowaniem.
- Krzysiu, tumanie boży, ona przecież nie może alkoholu - wyjaśniła uczynnie Maja, siostra Jagny.
Krzysztof gwałtownie zamrugał, po czym zajarzył.
- O Matko Polko, no przecież! - plasnął się w czoło. - Oddawaj ten kieliszek, wujek Igła wypije za zdrowie siostrzeńców!
Zamaszystym gestem sprzątnął naczynie Jagnie sprzed nosa i postawił przy swoim nakryciu.
- Patrzcie, jaki skrzętny! - zaśmiała się mama Jagny.
Tymczasem Igła, jako gospodarz, zaczął dzielić biesiadników opłatkiem. Pożyczyli sobie wszyscy wszystkiego dobrego, poprzełamywali się czym trzeba i jęli kosztować dań na stole. Jagna, która zwykle uwielbiała uszka, teraz nie mogła się od nich oderwać, tak, że Krzysiek zaczął podkpiwać, że może tego specjału zabraknąć dla innych.
Po wieczerzy nadszedł czas na następne atrakcje tego wyjątkowego wieczoru. Najpierw wspólne kolędowanie, potem zaś wręczanie prezentów, moment gorliwie oczekiwany przez dzieci. Każdy dorosły też dostał jakiś mały upominek, należycie przez obdarowanego skomentowany, najczęściej w sposób dowcipny.
Jagna patrzyła na rozbawioną rodzinę, na dzieci, z wypiekami rozpakowujące podarki, Iwonę, odczytującą imiona na bilecikach oraz na Igłę, w skupieniu uwieczniającego to wszystko z pomocą swej wiernej kamery, czując jak w jej duszy kłębią się sprzeczne uczucia. Z jednej strony czuła się cudownie, nurzając się w rodzinnym cieple, z drugiej jednak czegoś jej brakowało.
Nie, nie czegoś.
Kogoś.
Tego utrapionego, brodatego półgłówka marnotrawnego, ojca jej nienarodzonych dziatek.
Andrzeja Wrony.
A on wybrał inaczej.
Przynajmniej tak wtedy myślała.
Nie wiedziała, że Wrona, spędzał wigilię u swoich rodziców, których z lekka przeraził ponurym nastrojem i wzdychaniem w barszcz oraz karpia w galarecie. Sandrunia bardzo chciała się na tę wigilię wprosić, ale ją wysłał do wszystkich diabłów i poszedł do swych rodzicieli sam.
A potem siedział przy stole, usiłując wyglądać pogodnie, by nie martwić mamy i bijąc się z myślami.
- Spójrz - mama Andrzeja trąciła swego męża w ramię. - Przecież on prawie nic nie zjadł.
Zaindagowany osobnik spojrzał na pełny talerz swojego pasierba, na którym drżała smętnie w takt westchnień ryba w galarecie.
- Może jest najedzony? - zasugerował ostrożnie.
- Co? Nie, nie jestem - odparł Wrona nieuważnie.
Jego rodzice spojrzeli po sobie.
- Synu, wszystko w porządku? - zapytał ojczym.
- Tak. To znaczy nie. - mruknął Andrzej. Ryba zadygotała jak w febrze. - Ta sprawa z Jagną... Ja muszę ją zobaczyć. Wiecie, że jestem debilem?
- Wiemy - wyrwało się jego matce. - To znaczy tak, jedź tam, uważamy, że to dobry pomysł. Prawda, kochanie?
Spojrzała znacząco na męża.
- Prawda - rzekł jej małżonek z mocą. - Andrzej, bądź wreszcie mężczyzną!
- Dzięki - Wrona poderwał swe długie cielsko zza stołu z takim impetem, że niemal go wywrócił. - Kocham was!
Uścisnął mocno oboje rodziców i łapiąc płaszcz w biegu popędził do drzwi.
Do Rzeszowa zdążył akurat koło północy, pomyślał więc, że nie ma po co jechać do Ignaczaków, bo wszyscy pewnie wybyli na pasterkę. Pojechał zatem do kościoła.
Rodzina Ignaczaków zajęła już jedną z ławek w bocznej nawie sanktuarium Matki Bożej Rzeszowskiej w centrum Rzeszowa. Andrzej ani sekundy się nie namyślając wślizgnął się do ławki za nimi ledwie mieszcząc swoje długie kończyny. Otoczony dwoma mocno wyperfumowanymi paniami w podeszłym wieku oczekiwał rozpoczęcia pierwszej mszy inaugurującej Boże Narodzenie. Jagna odziana w błękitny płaszcz, z rozpuszczonymi brązowymi puklami, zwizualizowała mu się jako istota anielska.
Kontemplację ukochanej przerwały Wronie nagłe ciemności a potem głośne odtrąbienie fanfar. Z lewej nawy kościoła ruszyła procesja na której czele podążał proboszcz niosący w rękach monstrancję po jego lewicy zaś jeden z kapłanów trzymał figurę imitującą małego Jezusa. Po fanfarach z galerii gruchnęły pierwsze takty „Wśród nocnej ciszy” a kościół jął rozbrzmiewać chórem męskich i damskich głosów wyśpiewujących tak głośno jak tylko śpiewa się w tę jedyną w roku noc.
Śpiewał i Wrona a jego głos doszedł do uszu Jagny i siedzącego obok niej Krzysztofa, który momentalnie zaczął wiercić się na swoim miejscu zezując zza ramienia na reprezentacyjnego kolegę. Jagna czuła narastający niepokój nie mając śmiałości odwrócić się w stronę Andrzeja. Po co przyjechał? Chciał ją dręczyć nawet w święta? A ona jak idiotka wierzyła cały czas, że może się zdarzyć cud i Wrona w końcu zmądrzeje. Nigdy przedtem nie była tak zalękniona, zupełnie jakby stąpała po kruchym lodzie w obawie, że ten runie a ona znajdzie się w lodowatej wodzie. Ciepły, niski baryton Andrzeja wibrował wśród fałszujących głosów babć siedzących obok niego a ona z trudem powstrzymywała się żeby nie uciec z kościoła.
Msza rozpoczęła się na dobre a Ignaczakówna nie pamiętała ani zdania z przydługawego kazania proboszcza.
Tymczasem Igła miał ochotę odwrócić się i przyłożyć Wroniastemu w ten brodaty dziób, a potem sponiewierać po śniegu. Jak śmiał niepokoić jego kuzynkę i to na dodatek w święta? Sandrunia została wyautowana? Nikt nie zaprosił tego buraka na Wigilię? Wcale by się nie zdziwił po tym co Andrzej wyprawiał najpewniej wyrzekła się go nawet matka.
Iwona widząc niecierpliwiącego się męża, delikatnie położyła swoją dłoń na jego przegubie. Wiedziała, że Krzysiek w chwilach wkurzenia i ekstremalnego podniecenia robi się tak nerwowy, a nie chciała zaczynać Świąt od mordobicia.
Gdy tylko msza dobiegła końca, Jagna wystrzeliła z ławki niczym sprinter z bloków startowych i popędziła do wyjścia, wiedząc, że zablokowany pobożnymi, a leciwymi, zatem powolnymi parafiankami Wrona nie będzie w stanie jej ścigać. Zanim jednak dotarła do drzwi, utknęła w tłumie, pełznącym z powolnością lodowca, czując, że może to dobrze, może on powinien ją dogonić. Racjonalna część umysłu Jagny warknęła na to wściekle, że ten brodaty jełop powinien spadać na bambus, a na rozmowę nie zasługuje.
Tak bijąc się z własnymi emocjami Jagna wypchnęła się w końcu na zewnątrz, po czym, ze spojrzeniem wbitym w czubki własnych butów, pomaszerowała w kierunku floty samochodowej familii Ignaczaków, mijając przy tym co wolniejszych wiernych.
Nagle, wydało jej się, że po lewej widzi znajomą postać o gabarytach kościelnej wieży i gwałtownie skręciła w prawo, z całym impetem waląc w coś twardego, spowitego jednak w miękką wełnę i pachnącego tak cudownie oraz znajomo.
Byłaby upadła, ale dwie, duże męskie dłonie podtrzymały ją i troskliwie ustawiły do pionu.
- Jaguś... - rzekł tkliwie jakże znajomy baryton.
- Mówiłam ci, cepie jeden, Jaguś to w "Chłopach"! - warknęła gniewnie, jednocześnie tłamsząc w sobie szaloną chęć wtulenia się w pierś Wrony.
Andrzej patrzył na nią z miną skruszonego bernardyna, psa, nie mnicha.
- Jagienka... - poprawił się.
- No czego? - cofnęła się o krok. - Co, chcesz się tłumaczyć?
- Nie - odparł. - Chcę powiedzieć, że jestem debilem.
- No i? Tyle, to ja już wiem.
Wrona zmobilizował w sobie wszystkie siły. To był chyba najtrudniejszy mecz w jego życiu.
- Chcę jakoś to wszystko naprawić - rzekł niezgrabnie. - To, co spieprzyłem. Jakoś ci wynagrodzić to całe gówno.
- A co, Sandrunia cię rzuciła? - zapytała Jagna jadowicie. - Tłum hoteczek zrzedł?
- Mam w dupie hoteczki, a Sandrunię posłałem w cholerę - odparł Andrzej. - Ja... ja coś zrozumiałem. Ten medal, sława, fanki, to wszystko jest gówno warte. Ty jesteś moim życiem, bez ciebie nic nigdy nie będzie miało sensu. Powiedz słowo, a znowu o ciebie zawalczę...
Fala wzruszenia zalała duszę Jagny, dziewczyna nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo w tym momencie nadciągnął zasapany Igła, przeklinający się, że tyle zeżarł i nie może biec szybciej, za nim zaś pędziła, powiewając płaszczami Iwona, pewna, że zaraz dojdzie do scen brutalnych i krwawych.
- Ty Wrona nie pomyliłeś adresów? - zapytał Krzysztof. - Szopka to na rynku, akurat osła potrzebują.
- Daj mi porozmawiać z Jagną - poprosił łagodnie Andrzej.
- O, ludzkim głosem przemówił - parsknął Igła. - W ryja powinienem ci da... Au!
To Iwona bez namysłu zdzieliła ślubnego otwartą dłonią w potylicę.
- Idziemy - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale ja... - Krzysiek zaczął protestować.
- Idziemy - powtórzyła Iwona. - Ale już.
- Chcesz ją z nim zostawić? - odchodzący Igła awanturował się szeptem. - Po tym co jej zrobił?
Małżonka spojrzała na niego, czule i srogo zarazem, po czym zatkała mu usta pocałunkiem.
- Powinni sobie co nieco wyjaśnić, nie sądzisz? - poprawiła mu szalik. - Potem jak będzie trzeba możesz mu nakłaść po mordzie, ale na razie daj spokój.
Rozmiękczony Igła spojrzał na Iwonę maślanym wzrokiem.
- No chyba masz rację...
- Ja zawsze mam rację.
Tymczasem między Wroną a Jagną zapadła cisza.
Niezręczna cisza.
- No to ten - odchrząknął Andrzej. - Mnie naprawdę zależy. Wiem, że postąpiłem jak ostatni skurwysyn i nawet nie będę ciebie przepraszał, bo słowa nie wystarczą. Jaguś, kochanie, chcę ci pokazać, że już mi przeszło, mam mózg i chcę się tobą opiekować. I naszym dzieckiem. Podaj mnie próbom, przegoń przez piekło, zrób ze mną co chcesz, ale pozwól udowodnić, że mi zależy.
Jagna, targana istnym tsunami uczuć milczała, niepewna, czy bardziej w tej chwili pragnie Wronie przyłożyć, tak, żeby mu się łeb obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, czy też paść w jego ramiona i pozwolić się obsypać pocałunkami. Z uwagi na wpływ ciążowych hormonów obawiała się jednak, że nawet próba zdzielenia Wrony w pysk może się skończyć rzuceniem na niego w celach jednoznacznie seksualnych, wolała zatem po prostu stać, ręce wetknąwszy w kieszenie płaszcza.
- Jaguś? A co? - zapytał Wrona nieco bez sensu, niczym jego imiennik z Trylogii Sienkiewicza.
W odpowiedzi dostał milczenie, okraszone spojrzeniem, które wydało mu się lodowate, choć w istocie rzeczy było lekko zaszklone. Poczuł, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej, że wolałby raczej, aby mu Kuklinowski boki przypiekał, od patrzenia na milczącą, chłodną Jagnę.
-No zrób coś, nie wiem, zacznij na mnie krzyczeć, daj mi w gębę! - jęknął rozdzierająco.
- Dziećmi - wydusiła z siebie po dłuższej przerwie.
- Co dziećmi?- zapytał zbaraniały.
- Musisz zaopiekować się dziećmi. - sprecyzowała odpowiedź.- Jestem w bliźniaczej ciąży.
Andrzej wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Pierwszy raz w życiu nie wiedział co powiedzieć, już jedno dziecko przewracało ich życie do góry nogami a tu nagle okazuje się, że będzie ich dwoje.
Bliźnięta.... Jak nie kochać tej kobiety?
- Bliźnięta....- szepnął wzruszony dotykając brzucha Jagny przesłoniętego płaszczem. Jawiła mu się teraz bardziej misternie niż Maryja. I jak on mógł wypuścić z rąk taki skarb? Był debilem!
______________________________________________________________________________
Powracamy z kolejnym rozdziałem, napisanym wbrew wszelkim trudnościom technicznym, technologicznym i logistycznym. Mamy nadzieję, że wam się spodoba!
Fiolka&Martina