Zrządzeniem losu, czy może raczej zbiorowym wysiłkiem zawodników, tak Resovia jak i Skra dotarły do półfinałów Ligi Mistrzów. Idiotyczne przepisy sprawiły, że polskie ekipy musiały się ze sobą zmierzyć w jednym półfinale, podczas gdy w drugim bój toczyły Zenit Kazań i Berlin Recycling Volleys.
Ponieważ zaś Jagna, jako kobieta w ciąży zbliżającej się do nieuchronnego rozwiązania, pojechać do Berlina nie mogła, bo to daleko, długie podróże mogą wywołać przedwczesny poród i kto wie, gdzie w końcu by rodziła. A przy bliźniętach rozwiązanie w warunkach polowych, w dodatku zbyt wczesne to jest bardzo zły pomysł. Jagna zatem została w Rzeszowie, za towarzystwo mając Iwonę, która wspaniałomyślnie zrezygnowała z towarzyszenia małżonkowi, aby nie zostawiać ciężarnej samej, Szymka, który wpadał z doskoku i dwa koty, w tym jednego na gościnnych występach.
Andrzej tymczasem, najwyraźniej wstrząśnięty swym przyszłym ojcostwem do głębi, wszystkie wolne chwile spędzał z telefonem w ręku, upewniając się za pomocą rozmów i tysięcznych esemesów, że kobiecie jego życia nic nie jest, poród się nie zaczął, a ona ma wszystko, czego jej trzeba.
Nikt się zatem nie zdziwił, gdy po treningu Wrona, ledwie wszedł do szatni, a już wyciągnął komórkę, by napisać wiadomość. Kompletnie pochłonięty tą czynnością, zastygł na samym środku pomieszczenia.
- O boski Ędrju, czy mógłbyś nie stać tutaj jak pomnik na cokole? - zapytał z przekąsem Karol. - Blokujesz mi dostęp do szafki.
- Mógłbym - zgodził się uprzejmie Wrona, klikając "wyślij". Przesunął się odrobinę, niemal włażąc na nogę Tillemu.
- Ej, może jestem niski, ale nie aż tak, żeby mnie nie było widać! - zaprotestował libero. - Uważaj!
- O, sorry - mruknął Andrzej z roztargnieniem, odsuwając się od Tille. - Jeszcze nie odpisała, może coś się stało? - zmarszczył brwi.
- Giepeesa jej zainstaluj - poradził Mariusz Wlazły, zdejmując przez głowę koszulkę. - Będziesz wtedy na bieżąco.
- I zdalny wykrywacz akcji porodowej! - zachichotał szatańsko Karol.
- Wy tu rechoczecie, a Jagna może rodzi! - burknął Wrona.
- Wyluzuj - doradził Winiar, błyskając jasnymi oczyma. - Jagna jest pod dobrą opieką, nic jej nie będzie.
- No a jak zacznie rodzić beze mnie? - jęknął środkowy patrząc na wyświetlacz jakby spojrzeniem chciał ściągnąć smsa zwrotnego od Jagny.
- Nie nakręcaj się. - z głębi szatni dobiegł go głos Włodarczyka.
Nie panikuj, jeszcze nie rodzę. - brzmiał sms od Ignaczakówny.
Wrona zdołał się uspokoić, ale nie miał co marzyć o szóstce meczowej. Po pierwsze trener nie do końca mu jeszcze wybaczył głupotę ostatnich miesięcy i spadek formy wywołany balangami, po drugie Mistrz krążył myślami po Rzeszowie. Bratobójcza walka pomiędzy polskimi drużynami skończyła się zwycięstwem Resovii 3:0. Krzysiek eksplodował szczęściem, najchętniej zatańczyłby na środku parkietu bez koszulki, ale otrzeźwiły go całusy posyłane z trybun przez Spiridonova. Libero stał się obiektem żartów kolegów z Rzeszowa, którzy przez ostatnie tygodnie obserwowali komentarze zostawiane na instagramowym profilu Igły przez Rosjanina.
- Chciał mieć Winiara, Anderson odchodzi to szuka nowego obiektu westchnień. Może lubi błękitnookie ciasteczka? Co na to Iwonka?- zarżał Fabian szczerząc klawiaturę śnieżnobiałych zębów.
- Te Pawianku chcesz w czambuk?- odpyskował Igła.
- Królu złoty, ależ po co to wzburzenie?- Drzyzdze nie schodził z twarzy krokodyli uśmiech. - Obronimy cię przed Spiikiem. - zarżał.
Igła zagotował się jak czajnik, byłby zdzielił Fabiana w dziób ale właśnie nadchodził Wrona. Nie wyglądał na załamanego, raczej trapiło go coś innego. Igła wiedział jak to jest wyjechać z domu, kiedy ukochana jest w ostatniej fazie ciąży. Jego też nie było gdy Iwona miała rodzić Dominikę i przez całe Mistrzostwa Europy obgryzał paznokcie ze zgryzoty.
- Gratuluję wygranej - mruknął Wrona zawiesistym basem i wyciągnął prawicę. - Byliście lepsi.
- Sie wie. To znaczy dzięki, Andrzejku - libero odpowiedział krzepkim uściskiem dłoni.
- Andrzejku? - lewa brew Wrony uniosła się pytająco.
- Jak tam Jagna? - Igła, znakomicie poinformowany o stanie zdrowia kuzynki, przebiegle zmienił temat.
- Jeszcze nie rodzi - rzekł Andrzej, jeszcze głębszym basem. - Wykończy mnie to czekanie, i to jeszcze z dala od niej...
- Spoko, dasz radę i będziesz na czas - pokrzepił Igła, po czym klepnął Andrzeja soczyście w plecy.
- Krzysiu, wielbiciel do ciebie - rzekł słodkim głosem Buszek, wskazując dyskretnie w kierunku trybun.
Igła spojrzał i zmartwiał. Przy bandzie stał Spirydonow i słał mu powłóczyste spojrzenia, które kontrastowały zabójczo z jego kartoflaną facjatą.
- Panowie, muszę się ewakuować - oznajmił Krzysztof, przystępując do strategicznego odwrotu. - Na razie!
Andrzej obejrzał się, sprawdzając co tak spłoszyło libero Resovii, odnotował obecność Spirika przy bandzie i ze zrozumieniem pokiwał głową.
W finale Resovii przypadło zagrać z Zenitem Kazań, który rozbił Berlin Recycling 3:1. Do tego meczu Jagna, Iwona z dziećmi oraz Szymon przygotowali się starannie, obstawiając się napojamii przekąskami oraz utensyliami kibicowskimi. Te ostatnie przytargał głównie Szymek.
Jagna umościła się wygodnie na kanapie i popijała sok, mając nadzieję, że nie dostanie zgagi.
- Śpią? - zapytał z ciekawością Szymon, wskazując jej ogromny brzuch.
- Chyba tak - mruknęła Jagna. - Uspokoili się jakąś godzinę temu, a wcześniej, przysiegłabym, grali w siatkę moją wątrobą.
Pomasowała kopułę swego brzucha, krzywiąc się nieco.
- Przepowiadające - odpowiedziała na nieme pytanie malujące sie w oczach Szymka i Iwony.
- Wychodzą! - zemocjonował się Sebastian.
Wszyscy odwrócili się do ekranu.
Mecz nie układał się najlepiej dla Sovii. Pierwszego seta przegrali 22:25, przy akompaniamiencie nerwowych okrzyków Iwony, jęków Szymona i wściekłego posapywania Jagny.
- Szlag... - stęknęła, masując brzuch. - Jak oni mogli to tak skopać, no? Atak leży, psia... ouch!
- Wszystko w porządku? -zapytała Iwona.
- Przecież mówiłam, że to skurcze przepowiadające - burknęła Jagna. - Ci, drugi set się zaczyna!
Resovia wciąż przegrywała. Przegrała i drugi set, w trzecim przez chwilę zaświtała nadzieja, gdy Rzeszowiacy objęli prowadzenie.
Iwona spod oka obserwowała Jagnę, trzymającą się oburącz za brzuch, ale nic nie mówiła, tymczasem Szymon był tak zajęty siatkówką, że nie zauważyłby nawet eksplozji bomby przed własnym nosem.
Nadzieja w trzecim secie została zdmuchnięta jak płomień świecy. Resovia nie udźwignęła finału a Krzysiek rozproszony przez Spirodonova a także uporczywe przeziębienie, co chwila dał się ustrzelać młodemu Leonowi.
- Polak w Polaka strzela psia jego mać. - mruknął do siebie po kolejnej armacie skierowanej przez kubańskiego pretendenta do polskiego paszportu.
- Bronek powinien cofnąć mu decyzję o obywatelstwie. - zaperzył się Dryja po meczu.
- Oj dajcie spokój. Zaszliśmy daleko, jeszcze się odkujemy. - stwierdził filozoficznie Pit. - Mamy sukces!
- Srebro też dobre. - dodał Buszek. - Słuchaj Krzysiu, Kłos wysłał smsa do trenera że Wrona wyleciał z hali jak poparzony.
Igła wypruł w stronę szatni, gdzie pozostawił swoją torbę treningową a w niej komórkę. Z tego wszystkiego zapomniał jej zabrać na halę i nic nie nakręcił. Na wyświetlaczu jego niezawodnego Samsunga wyświetliło się siedemnaście nieodebranych połączeń od Iwony i dwa od Szymona.
Czym prędzej wykręcił numer do swojej małżonki, lecz zamiast niej telefon odebrał Sebastian.
- Mama zostawiła telefon, tato. Pojechała z wujkiem Szymkiem do szpitala. - streścił mały Ignaczak.
- Ciocia rodzi?!- wykrzyknął Krzysztof blednąc momentalnie. - Bez nas?!
- Na to wygląda.
- A kto jest z tobą i Dominiką?
- Zaraz przyjedzie Asia i zabierze nas do domu.
- Dobrze. Opiekuj się siostrą i bądź pod telefonem! - pouczył syna.
- Dobra tato ja mam dziesięć lat nie trzy. Wyluzuj trochę.
- Chciałbym wyluzować. - rzekł Igła po czym szybko się rozłączył naciągając na spodenki meczowe długi dres.
Tymczasem Andrzej dowiedziawszy się o zaczynającym się porodzie wybiegł z hali jakby gonił go sam rogaty. Czym prędzej złapał taksówkę łamaną niemiecczyzną prosząc o zawiezienie do hotelu. Na szczęście w mieście nie było dużych korków, więc dojechał na miejsce względnie szybko. Wybłagał kierowcę, żeby zaczekał na niego jeszcze dziesięć minut a potem zawiózł na lotnisko. Musiał złapać lot do Polski a potem szybko dostać się do kliniki, gdzie miała zaplanowany poród Jagna. Szlag by to trafił, nie dość że dzisiaj przegrali mecz o trzecie miejsce to jeszcze nie zdąży na narodziny pierworodnych.
- Poproszę zawieźć mnie na lotnisko. - wskoczył szybko do taksówki.
- A gdzie się panu tak śpieszy?- zapytał taksówkarz.
- Rodzę!- wykrzyknął po angielsku.
Taksówkarz spojrzał na odbicie środkowego w lusterku z niedowierzaniem. Co prawda Berlin słynie z parad równości i wszelakiej maści eventów dla transów, ale ten wysoki jegomość nie wyglądał na kobietę w męskim przebraniu.
- Nie wygląda pani...to znaczy pan. - wydukał.
Andrzej z poczatku nie zorientował się co tak skonfundowało kierowcę, zaraz jednak doznał olśnienia.
- Nieeee no nie ja rodzę. Narzeczona mi rodzi w Polsce!
- No to trzeba było tak od razu! - niemiecki Turek docisnął pedał gazu paląc gumu jak nieprzymierzając Kubica na torze F1.
Na lotnisko dotarli w rekordowo krótkim czasie, po czym Andrzej w obłędnym pośpiechu rzucił w kierowcę banknotem o wysokim nominale.
- Reszty nie trzeba! - wrzasnął.
- Ej, dzięki! - ucieszył się taksówkarz. - Takich pasażerów to ja rozumiem!
Tymczasem Andrzej galopował już poprzez halę odlotów, ślizgając się od czasu do czasu na wypolerowanej posadzce. Nie bez trudności namierzył okienko kasowe, w którym zasiadała blondynka o urodzie Helgi z "Allo Allo" i wyrazie twarzy tak lodowatym, że móglby zmrozić na kamień dżunglę równikową w Kongo.
- Bilet do Rzeszowa poproszę! - wyrzucił z siebie Wrona na jednym oddechu.
Lodowata blondyna rzuciła jednym okiem w monitor służbowego komputera.
- Nie ma - odparła wyniośle. - Wyprzedane.
- Jak to...?
- Normalnie, proszę pana, te na najbliższy lot, za pół godziny, wyprzedane. Następny lot o piątej rano. Chce pan?
- Nie chcę! - jęknął Andrzej. - Ja muszę teraz!
Jak się okazało teraz mógł sobie lecieć na Okęcie, ewentualnie do Gdańska, co nie urządzało go w najmniejszym stopniu.
- Ale może ktoś zarezerwował i jeszcze nie odebrał? - grzmiące jęki Andrzeja niosły się echem po hali. - Moja żona rodzi, ja muszę do Rzeszowa natychmiast! Do Krakowa chociaż, królowo...!
- To niemożliwe - odparła Helga, zacinając usta.
Cala ta konwersacja toczyła się, rzecz jasna, po niemiecku i nie uszła uwagi przechadzającego się w pobliżu strażnika. Poprawiając pas z licznymi futerałami ruchem godnym Johna Wayne'a, strażnik podszedł do kasy.
- Jakiś problem? - zapytał, obrzucając Andrzeja podejrzliwym spojrzeniem.
Fakt faktem, zawodnik Skry prezentował się dosyć dziwnie. Z włosami potarganymi, gdyż szarpał je z nerwów, zjeżoną brodą oraz lekkim obłędem w oku mógł sprawiać wrażenie człowieka gotowego na spotkanie z Allahem.
- Tłumaczę temu panu, że nie mam wolnych miejsc do Rzeszowa, ale on nie chce zrozumieć - rzekła Helga z urazą.
- Panie, kobieta mi rodzi! - Wrona zaryczał jak hamletowski łoś. - Moi pierworodni synowie!
- Proszę o spokój! - odparł strażnik surowo.
W tym momencie przystanął obok nich rumiany jegomość w średnim wieku.
- Panie! - rzekł po polsku. - Panie, ja panu dam ten bilet do Rzeszowa!
Andrzej nieomal padł przed nim na kolana.
- Panie! - kontynuował jegomość. - Ja wiem jak to jest, jak mój pierworodny się rodził w delegacji byłem, w Hiszpanii. Przez całą Europę, panie, leciałem, a nie zdążyłem! Panie, ja kibic jestem, ja siatkówkę od dziecka kocham, pan w Skrze gra, a ja Resoviak, ale panie, pan z mistrzowskiej ekipy jesteś, co ja będę panu żałować! Masz pan!
Z tymi słowy ów kibic Resovii sięgnął do trzymanej w garści teczki, wyjął z niej bilet i podał Heldze.
- Pani przebukuje na pana Wronę - polecił dobrą niemczyzną.
- Życie mi pan ratuje! - Andrzej chwycił swego wybawcę w objęcia. - Jak ja się panu odwdzięczę!
- A nie trzeba - jegomość machnął ręką. - Autograf pan daj, moja córka panu kibicuje, jak się dowie, że pana spotkałem a autografu nie wziąłem, to żyć mi nie da.
Andrzej podpisał się zamaszyście na podsuniętym papierze, po czym zdarł z siebie bluzę, pod którą miał meczową koszulkę.
- Na pamiątkę...! - rzekł, rozdziewając się do naga od pasa w górę. Wręczył wybawcy zgruchmonioną koszulkę, narzucił na siebie bluzę i co drugie słowo dziękując jegomościowi, dopełnił niezbędnych formalności w okienku Helgi, by po chwili, błyskając spod niedopiętej bluzy owłosioną piersią, popędzić do stosownej bramki.
Lot, szczęśliwie przebiegł bez zakłóceń, jeśli nie liczyć pożądliwych spojrzeń stewardessy na odsłonięte fragmenty klaty Wrony i samolot gładko siadł na pasie w Jasionce. Tam Andrzej dorwał taksówkę, po czym obiecując szoferowi złote góry kazał pędzić co tchu do kliniki Pro Familia.
Na oddział położniczy wpadł niczym rozpędzone tornado, prawie przewracając idącą korytarzem położną.
- Jagna Ignaczak!- wykrzyknął w uniesieniu. - Moja narzeczona ona rodzi!
Pulchna pięćdziesięciolatka w różowym uniformie uśmiechnęła się z pobłażliwością.
- Rodzi, rodzi a pan to zapewne tatuś?- zadarła rudą wyondulowaną głowę do góry, żeby złapać z Wroną kontakt wzrokowy.
- Tak! Jestem ojcem?! - zapytał czując jak robi mu się słabo. - Spóźniłem się?
- Jest pan w samą porę, proszę ze mną. - położna dziarsko ruszyła korytarzem a Andrzej za nią niczym piskle za matką. Nie zauważył Iwony pogrążonej w rozmowie telefonicznej i przysypiającego na korytarzowym krzesełku Szymona. Zanim się zorientował już ktoś pomógł mu wcisnąć przymaławy fartuch a potem stojąc na krześle, pielęgniarka nasadziła mu na głowę czepek. Któraś z kobiet założyła mu nawet ochraniacze na buty a potem wepchnięto go do sali w której rozbrzmiewało posapywanie Jagny, przerwywane krzykiem.
- Jagienko...- wyszeptał padając na kolana przy łóżku porodowym.
- Aaaandrzej...- sapnęła a jej twarz skrzywiła się z bólu. - Za późno!- jęknęła.
- Na co?
- Na pełne znieczulenie! Musiałam dokończyć mecz, ale nie widziałam medali. Tak...aaaaaa miiiiiiiiiiiii - przerwała bo złapał ją wyjątkowo bolesny i długi skurcz. - Przykro, że przegraliście. Ale jestem dumna!
Wrona spojrzał na kobietę swojego życia, która właśnie rodziła jego synów i poczuł że bój który dzisiaj stoczył a także wszystkie wcześniejsze mecz to pryszcz przy tym co ona tutaj robi.
- To nie ważne Jagienko. - ucałował jej spocone czoło. - Nic już nie jest ważne tylko ty...
Jagnę znów przeszył skurcz po którym położna przeprowadzająca poród krzyknęła donośnie.
- No dalej kotenieńku już idzie pierwszy kawaler!
- Nie mooooooogę!- Ignaczakówna była na skraju świadomości. - Zaraz umrę!
Położna uśmiechnęła się szeroko.
- Dasz radę przyj i do przodu niech już kawaler wychodzi!
Andrzej patrzył to na Jagnę to na wychylającą się z pomiędzy nóg jego ukochanej położną. W końcu po sali poniósł się rozdzierający krzyk Jagny a potem on- Mistrz ujrzał pierwszego syna. Dalszego ciągu imprezy nie pamiętał, gdyż na widok zakrwawionego niemowlęcia padł na podłogę jak długi. Do zebrania go z podłogi na porodówce trzeba było ściągać dwóch strażników i krzepkiego ordynatora interny.
- To przecież ten siatkarz Wrona. - orzekł jeden z mężczyzn.
- A faktycznie. A co on tu robi?- dopytywał się internista.
- Położna mówiła, że rodzi jego kobitka. - zarecholił drugi z ochroniarzy. - Na parkiecie taki fifa rafa a teraz musimy zwłoki sprzątać.
- Chłopie. Mnie też kobita zmusiła do porodu rodzinnego i ledwo na nogach ustałem! Traumę mam do dzisiejszego dnia! - rzekł ponuro pierwszy ochroniarz.
- Panowie, zamiast mielić ozorami połóżcie go na kozetce! - zarządziła położna spomiędzy nóg Jagny, gdyż drugie z Wroniąt sposobiło się do wyjścia. Pierwsze przekazała asystentce, która zajęła się wszelkimi niezbędnymi pomiarami.
Tymczasem Andrzej bujał w słodkim niebycie, aż do momentu, gdy ktoś go zaczął klepać po twarzy.
- No obudź się, serdeńko - mówiła położna, jakby z bardzo daleka. - Dwóch synów masz jak smoki!
- Sssso? - wymamrotał, nie bardzo wiedząc gdzie jest. - Sssynufff?
- No synów, synów - mruknęła Jagna, podając pierś starszemu. Młodszy już zdążył się przyssać.
Andrzej usiadł na kozetce, a doprowadziwszy wzrok do właściwej ostrości ujrzał przed sobą widok przecudowny. Jego narzeczona siedziała wygodnie podparta w łóżku, niczym personifikacja Matki Ziemi, karmiąc dwóch jego synków.
- O rany... - jęknął. - Jagienko, jaka ty jesteś piękna... I oni też są piękni...
- Bredzi - orzekła Jagna. - Ale nie obraziłabym się, gdyby mu tak zostało na stałe.
- Tego nie gwarantuję - zaśmiała się położna.
- Wcale nie bredzę! - zaprotestował Andrzej, siadając przy boku Jagny. - Jesteś najpiękniejsza na świecie! I mamy dwóch przepięknych synów, a w ogóle to cię kocham strasznie i czy ja mogę im zrobić zdjęcie, bo Igle bym posłał i chłopakom... To ze szczęścia, już mi się w głowie plącze Jaguś...!
Pół roku później to nie Andrzejowi się plątało w głowie, tylko Zbyszkowi Bartmanowi, który właśnie miał stanąć przed ołtarzem i ślubować Marian.
Na razie jednak, stojąc przed lustrem, wyglądał jak kupa nieszczęścia, z rozwichrzonymi włosami i drżącymi dłońmi, którymi dość bezskutecznie usiłował zawiązać muchę.
Misiek Kubiak, pełniący funkcję pierwszego drużby, posłał przyjacielowi badawcze spojrzenie znad okularów.
- Zbychu, z tobą wszystko w porządku?
- Absolutnie - odparł Zbigniew, robiąc z muchy niekształtną bulwę. - Tylko się ten, trochę denerwuję.
Posłał Miśkowi przez ramię uśmiech, który w założeniu miał być uspokajający, w rzeczywistości zaś wyglądał jak spazmatyczny grymas wariata.
- Trochę? - Dziku uniósł w górę brew. - Chłopie, ty srasz cegłami ze strachu! Co jest?
- No jak to co jest? - jęknął Zibi, puszczając muchę i targając fryzurę. - Ślub mi jest, ślub! Przecież to nie jest jakieś fifi rifi, to poważna sprawa! Będę przysięgał Mariankowi same ważne rzeczy!
W oczach Michała zapaliła się szelmowska iskierka.
- A co, boisz się, że nie podołasz?
- Wolałbym sobie rękę odrąbać, niż zawieść Marian! - zakrzyknął Zbyszek ogniście. - Bez znieczulenia!
- No to o co cho? - Dziku uśmiechnął się szeroko. - Tylko się staraj, Zbychu, a wszystko będzie dobrze.
Podszedł do przyjaciela i wyjął z jego drżących palców skołtunioną muchę.
- Daj to, bo żal patrzeć.
Jednym zręcznym ruchem zawiązał ją pod szyją Zbigniewa, potem końcami palców poprawił brzegi.
- Proszę bardzo - rzekł, dumny ze swego dzieła. - Jak się jeszcze uczeszesz, będziesz wyglądał jak lord.
- Gdzie ja podziałem grzebień?! - jęknął Zibi rozdzierająco.
Dziku ukrył uśmiech, udając, że drapie się w nos.
Dwie godziny później Marian i Zbigniew ślubowali sobie miłość przy ołtarzu a wokół nich biegał Krzystof z nową lustrzanką nabytą specjalnie na tę okazję. Jagna jako świadkowa, siedząca obok Michała za parą młodych poczuła jak robi jej się biało przed oczami. Gdyby nie znajdowali się w przybytku Bożym najchętniej zdzieliłaby kuzyna kopertówką w głowę. Mordercze myśli przerwało jej gaworzenie bliźniaków, którzy usiłowali bić się pulchnymi rączkami a ich ponad dwu metrowy ojciec nie mógł ich utrzymać. W końcu zlitowała się nad nim Iwona i wzięła na ręce Stefanka a mały Krzysio został na kolanach u taty próbując odgryźć spinki od mankietów.
Jagna z rozczuleniem spojrzała na swoich trzech mężczyzn. Andrzej spojrzał na nią w chwili w której pożerała go wzrokiem. Odziany w granatowy garnitur i szafirowy krawat z nienaganna falą na włosach wyglądał jak model z żurnala. Kopie tatusia nie przestawały gaworzyć, gdy wujek Zbigniew składał na ustach cioteczki Marian czuły pocałunek. Organista rąbnął w klawisze tak donośnie, że obudziłby umarłych w katakumbach a para młoda sunęła środkiem nawy w takt Marsza Mendelsona. Matki państwa młodych ocierały łzy chusteczkami, nawet Krzysiek wyglądał na mocno wzruszonego. Pod kościołem państwo Bartman jeszcze raz się pocałowali a na ich głowy sypnął się ryż, płatki róż i złote groszówki.
- Gratulacje Marianku...- Igła wepchnął się do kolejki prawie wybijając Zibiemu oko teleobiektywem lustrzanki. - Usidliłaś tego cwaniczka. - zachichotał całując rudą w oba policzki.
Młoda pani Bartmanowa uśmiechnęła się szeroko.
- Nawet rzucił dla mnie słynną Irenkę. - odpowiedziała na tyle głośno, że stłoczona na końcu kolejki życzących, grupka siatkarzy gruchnęła śmiechem.
- Kochanie w takiej chwili?- jęknął Zibi. - To jest przykry epizod.
- Kotku i tak cię kocham! - Marian przytuliła się do Zbigniewa.
- Igła rusz się kolejka się zrobiła jak w PRL'u!- krzyknął ktoś z końca.
- Dobra, dobra już idę. Uśmiech misiaczki!- znów błysnął parze młodej fleszem po oczach.
Kilka godzin później państwo
młodzi gibali się na parkiecie w zmysłowym przytulańcu,
obserwowani przez zamyślonego Andrzeja. Pił niewiele z racji opieki
nad dziećmi, którą sprawował naprzemiennie z Jagną. Wprawdzie
juniorzy już spali, ale to nie znaczyło, że można było zostawić
ich samopas.
Teraz siedział przy stole
patrzył na promieniejącego szczęściem Zibiego, tulącego do
piersi Marian i Karola,
tańczącego z Oleńką. Oraz na Igłę, który porzucił na chwilę
kamerę i teraz obejmował na parkiecie Iwonę, szepcząc jej coś do
ucha.
Andrzej westchnął, po czym
podniósł się i pomaszerował na piętro, do pokojów gościnnych.
Zanim jednak dotarł do właściwego, na korytarz wyszła Jagna,
zamykając za sobą cichuteńko drzwi.
- Ciiiii! - przyłożyła palec
do ust. - Śpią jak zabici! Mamy chwilę dla siebie!
Wzięła go pod rękę i
poprowadziła w stronę schodów. Na podeście, wśród bujnej
zieleni doniczkowej, Andrzej zatrzymał się stanowczo i obrócił ją
twarzą do siebie.
- Jaguś, słuchaj... - rzekł. -
Ja wiem, że cię kiedyś o to pytałem...
- No? - zachęciła Jagna.
- Nie miałabyś czasem ochoty
zostać moją żoną?
Spojrzała na niego niepewnie,
nie wiedząc, czy mówi poważnie.
- A czemu pytasz?
- Bo cię kocham - odparł,
śmiertelnie poważnie. - Bo jesteś kobietą mojego życia. Bo chcę
żyć z tobą długo i szczęśliwie. Bo nie wyobrażam sobie życia
bez ciebie i naszych dzieci.
Jagna rozświetliła się
wewnętrznym blaskiem.
- No nareszcie! - oznajmiła,
całując Andrzeja w usta. - Tak długo na to czekałam!
- Czyyyyy... Czy to znaczy, że
się zgadzasz?
- Tak!
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, głupku jeden, tak!
Zwarli się w głębokim,
namiętnym pocałunku.
- Ej, misie! - zahuczało z
parteru. - Tylko nie zapomnijcie zaprosić na wesele wujka Igły i
jego kamery!
"To już jest koniec, nie ma już nic,
Jesteśmy wolni, możemy iść."
"To już jest koniec, nie ma już nic,
Jesteśmy wolni, możemy iść."
__________________________________________________________________________
Witajcie!
Wylądowałyśmy szczęśliwie z Epilogiem naszego pierwszego, siatkarskiego opowiadania. Spędziłyśmy nad nim godziny pełne bólu brzucha ze śmiechu i cudownego nastroju. Zdarzały się(zwłaszcza pod koniec) epickie obsuwy, ale to opowiadanie trzeba było doprowadzić do końca. Chcemy podziękować wszystkim naszym czytelnikom, zarówno tym udzielającym się w komentarzach jak i tym, którzy wpadali tylko poczytać rozdział. Bez Was nie byłoby tego opowiadania!
Pora się pożegnać z Jagienką, Wroniastym, wujkiem Igłą i resztą genialnych postaci.
Pora się pożegnać z Jagienką, Wroniastym, wujkiem Igłą i resztą genialnych postaci.
Nie będziemy się dłużej rozpisywać bo nie chcemy się poryczeć. Pozostaje nam po raz ostatni na tym blogu życzyć Wam miłego czytania!
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
Edit: Zapraszamy wszystkich do śledzenia opowiadania Och Andrzej! już wkrótce pojawi się pierwszy odcinek! :) F
Edit: Zapraszamy wszystkich do śledzenia opowiadania Och Andrzej! już wkrótce pojawi się pierwszy odcinek! :) F