wtorek, 31 marca 2015

Epilog




    Zrządzeniem losu, czy może raczej zbiorowym wysiłkiem zawodników, tak Resovia jak i Skra dotarły do półfinałów Ligi Mistrzów. Idiotyczne przepisy sprawiły, że polskie ekipy musiały się ze sobą zmierzyć w jednym półfinale, podczas gdy w drugim bój toczyły Zenit Kazań i Berlin Recycling Volleys.
    Ponieważ zaś Jagna, jako kobieta w ciąży zbliżającej się do nieuchronnego rozwiązania, pojechać do Berlina nie mogła, bo to daleko, długie podróże mogą wywołać przedwczesny poród i kto wie, gdzie w końcu by rodziła. A przy bliźniętach rozwiązanie w warunkach polowych, w dodatku zbyt wczesne to jest bardzo zły pomysł. Jagna zatem została w Rzeszowie, za towarzystwo mając Iwonę, która wspaniałomyślnie zrezygnowała z towarzyszenia małżonkowi, aby nie zostawiać ciężarnej samej, Szymka, który wpadał z doskoku i dwa koty, w tym jednego na gościnnych występach.
    Andrzej tymczasem, najwyraźniej wstrząśnięty swym przyszłym ojcostwem do głębi, wszystkie wolne chwile spędzał z telefonem w ręku, upewniając się za pomocą rozmów i tysięcznych esemesów, że kobiecie jego życia nic nie jest, poród się nie zaczął, a ona ma wszystko, czego jej trzeba.
    Nikt się zatem nie zdziwił, gdy po treningu Wrona, ledwie wszedł do szatni, a już wyciągnął komórkę, by napisać wiadomość. Kompletnie pochłonięty tą czynnością, zastygł na samym środku pomieszczenia.
    - O boski Ędrju, czy mógłbyś nie stać tutaj jak pomnik na cokole? - zapytał z przekąsem Karol. - Blokujesz mi dostęp do szafki.
    - Mógłbym - zgodził się uprzejmie Wrona, klikając "wyślij". Przesunął się odrobinę, niemal włażąc na nogę Tillemu.
    - Ej, może jestem niski, ale nie aż tak, żeby mnie nie było widać! - zaprotestował libero. - Uważaj!
    - O, sorry - mruknął Andrzej z roztargnieniem, odsuwając się od Tille. - Jeszcze nie odpisała, może coś się stało? - zmarszczył brwi.
    - Giepeesa jej zainstaluj - poradził Mariusz Wlazły, zdejmując przez głowę koszulkę. - Będziesz wtedy na bieżąco.
    - I zdalny wykrywacz akcji porodowej! - zachichotał szatańsko Karol.
    - Wy tu rechoczecie, a Jagna może rodzi! - burknął Wrona.
    - Wyluzuj - doradził Winiar, błyskając jasnymi oczyma. - Jagna jest pod dobrą opieką, nic jej nie będzie.
    - No a jak zacznie rodzić beze mnie? - jęknął środkowy patrząc na wyświetlacz jakby spojrzeniem chciał  ściągnąć smsa zwrotnego od Jagny.
    -  Nie nakręcaj się. - z głębi szatni dobiegł go głos Włodarczyka.

    Nie panikuj, jeszcze nie rodzę. - brzmiał sms od Ignaczakówny.
Wrona zdołał się uspokoić, ale nie miał co marzyć o szóstce meczowej. Po pierwsze trener nie do końca mu jeszcze wybaczył głupotę ostatnich miesięcy i spadek formy wywołany balangami, po drugie Mistrz krążył myślami po Rzeszowie. Bratobójcza walka pomiędzy polskimi drużynami skończyła się zwycięstwem Resovii 3:0. Krzysiek eksplodował szczęściem, najchętniej zatańczyłby  na środku parkietu bez koszulki, ale otrzeźwiły go całusy posyłane z trybun przez Spiridonova.     Libero stał się obiektem żartów kolegów z Rzeszowa, którzy przez ostatnie tygodnie obserwowali komentarze zostawiane na instagramowym profilu Igły przez Rosjanina.
- Chciał mieć Winiara, Anderson odchodzi to szuka nowego obiektu westchnień. Może lubi błękitnookie ciasteczka? Co na to Iwonka?- zarżał Fabian szczerząc klawiaturę śnieżnobiałych zębów.
     - Te Pawianku chcesz w czambuk?- odpyskował Igła.
    - Królu złoty, ależ po co to wzburzenie?- Drzyzdze nie schodził z twarzy krokodyli uśmiech. - Obronimy cię przed Spiikiem. - zarżał.
    Igła zagotował się jak czajnik, byłby zdzielił Fabiana w dziób ale właśnie nadchodził Wrona. Nie wyglądał na załamanego, raczej trapiło go coś innego. Igła wiedział jak to jest wyjechać z domu, kiedy ukochana jest w ostatniej fazie ciąży. Jego też nie było gdy Iwona miała rodzić Dominikę i przez całe Mistrzostwa Europy obgryzał paznokcie ze zgryzoty.
    - Gratuluję wygranej - mruknął Wrona zawiesistym basem i wyciągnął prawicę. - Byliście lepsi.
    - Sie wie. To znaczy dzięki, Andrzejku - libero odpowiedział krzepkim uściskiem dłoni.
    - Andrzejku? - lewa brew Wrony uniosła się pytająco.
    - Jak tam Jagna? - Igła, znakomicie poinformowany o stanie zdrowia kuzynki, przebiegle zmienił temat.
    - Jeszcze nie rodzi - rzekł Andrzej, jeszcze głębszym basem. - Wykończy mnie to czekanie, i to jeszcze z dala od niej...
    - Spoko, dasz radę i będziesz na czas - pokrzepił Igła, po czym klepnął Andrzeja soczyście w plecy.
    - Krzysiu, wielbiciel do ciebie - rzekł słodkim głosem Buszek, wskazując dyskretnie w kierunku trybun.
    Igła spojrzał i zmartwiał. Przy bandzie stał Spirydonow i słał mu powłóczyste spojrzenia, które kontrastowały zabójczo z jego kartoflaną facjatą.
    - Panowie, muszę się ewakuować - oznajmił Krzysztof, przystępując do strategicznego odwrotu. - Na razie!
    Andrzej obejrzał się, sprawdzając co tak spłoszyło libero Resovii, odnotował obecność Spirika przy bandzie i ze zrozumieniem pokiwał głową.
    W finale Resovii przypadło zagrać z Zenitem Kazań, który rozbił Berlin Recycling 3:1. Do tego meczu Jagna, Iwona z dziećmi oraz Szymon przygotowali się starannie, obstawiając się napojamii przekąskami oraz utensyliami kibicowskimi. Te ostatnie przytargał głównie Szymek.
Jagna umościła się wygodnie na kanapie i popijała sok, mając nadzieję, że nie dostanie zgagi.
    - Śpią? - zapytał z ciekawością Szymon, wskazując jej ogromny brzuch.
    - Chyba tak - mruknęła Jagna. - Uspokoili się jakąś godzinę temu, a wcześniej, przysiegłabym, grali w siatkę moją wątrobą.
Pomasowała kopułę swego brzucha, krzywiąc się nieco.
    - Przepowiadające - odpowiedziała na nieme pytanie malujące sie w oczach Szymka i Iwony.
    - Wychodzą! - zemocjonował się Sebastian.
Wszyscy odwrócili się do ekranu.
Mecz nie układał się najlepiej dla Sovii. Pierwszego seta przegrali 22:25, przy akompaniamiencie nerwowych okrzyków Iwony, jęków Szymona i wściekłego posapywania Jagny.
    - Szlag... - stęknęła, masując brzuch. - Jak oni mogli to tak skopać, no? Atak leży, psia... ouch!
    - Wszystko w porządku? -zapytała Iwona.
    - Przecież mówiłam, że to skurcze przepowiadające - burknęła Jagna. - Ci, drugi set się zaczyna!
Resovia wciąż przegrywała. Przegrała i drugi set, w trzecim przez chwilę zaświtała nadzieja, gdy Rzeszowiacy objęli prowadzenie.
    Iwona spod oka obserwowała Jagnę, trzymającą się oburącz za brzuch, ale nic nie mówiła, tymczasem Szymon był tak zajęty siatkówką, że nie zauważyłby nawet eksplozji bomby przed własnym nosem.

     Nadzieja w trzecim secie została zdmuchnięta jak płomień świecy. Resovia nie udźwignęła finału a Krzysiek rozproszony przez Spirodonova a także uporczywe przeziębienie, co chwila dał się ustrzelać młodemu Leonowi.
    - Polak w Polaka strzela psia jego mać. - mruknął do siebie po kolejnej armacie skierowanej przez   kubańskiego pretendenta do polskiego paszportu.
    - Bronek powinien cofnąć mu decyzję o obywatelstwie. - zaperzył się Dryja po meczu.
    - Oj dajcie spokój. Zaszliśmy daleko, jeszcze się odkujemy. -  stwierdził filozoficznie Pit. - Mamy sukces!
    - Srebro też dobre. - dodał Buszek. - Słuchaj Krzysiu, Kłos wysłał smsa do trenera że Wrona wyleciał z hali jak poparzony.
    Igła wypruł w stronę szatni, gdzie pozostawił swoją torbę treningową a w niej komórkę. Z tego wszystkiego zapomniał jej zabrać na halę i nic nie nakręcił. Na wyświetlaczu jego niezawodnego Samsunga wyświetliło się siedemnaście nieodebranych połączeń od Iwony i dwa od Szymona.
Czym prędzej wykręcił numer do swojej małżonki, lecz zamiast niej telefon odebrał Sebastian.
    - Mama zostawiła telefon, tato.  Pojechała z wujkiem Szymkiem do szpitala. - streścił mały Ignaczak.
    - Ciocia rodzi?!- wykrzyknął Krzysztof blednąc momentalnie. - Bez nas?!
    - Na to wygląda.
    - A kto jest z tobą i Dominiką?
    - Zaraz przyjedzie Asia i zabierze nas do domu.
    - Dobrze. Opiekuj się siostrą i bądź pod telefonem! - pouczył syna.
     - Dobra tato ja mam dziesięć lat nie trzy. Wyluzuj trochę.
     - Chciałbym wyluzować. - rzekł Igła po czym szybko się rozłączył naciągając na spodenki meczowe długi dres.
    Tymczasem Andrzej dowiedziawszy się o zaczynającym się porodzie wybiegł z hali jakby gonił go sam rogaty.  Czym prędzej złapał taksówkę łamaną niemiecczyzną prosząc o zawiezienie do hotelu.     Na szczęście w mieście nie było dużych korków, więc dojechał na miejsce względnie szybko. Wybłagał kierowcę, żeby zaczekał na niego jeszcze dziesięć minut a potem zawiózł na lotnisko. Musiał złapać lot do Polski a potem szybko dostać się do kliniki, gdzie miała zaplanowany poród Jagna. Szlag by to trafił, nie dość że dzisiaj przegrali mecz o trzecie miejsce to jeszcze nie zdąży na narodziny pierworodnych.
    - Poproszę zawieźć mnie na lotnisko. - wskoczył szybko do taksówki.
    - A gdzie się panu tak śpieszy?- zapytał taksówkarz.
    - Rodzę!- wykrzyknął po angielsku.
    Taksówkarz spojrzał na odbicie środkowego w lusterku z niedowierzaniem. Co prawda Berlin słynie z parad równości i wszelakiej maści eventów dla transów, ale ten wysoki jegomość nie wyglądał na kobietę w męskim przebraniu.
    - Nie wygląda pani...to znaczy pan. - wydukał.
Andrzej z poczatku nie zorientował się co tak skonfundowało kierowcę, zaraz jednak doznał olśnienia.
    - Nieeee no nie ja rodzę.  Narzeczona mi rodzi w Polsce!
    - No to trzeba było tak od razu! - niemiecki Turek docisnął pedał gazu paląc gumu jak nieprzymierzając Kubica na torze F1.
Na lotnisko dotarli w rekordowo krótkim czasie, po czym Andrzej w obłędnym pośpiechu rzucił w kierowcę banknotem o wysokim nominale.
    - Reszty nie trzeba! - wrzasnął.
    - Ej, dzięki! - ucieszył się taksówkarz. - Takich pasażerów to ja rozumiem!

    Tymczasem Andrzej galopował już poprzez halę odlotów, ślizgając się od czasu do czasu na wypolerowanej posadzce. Nie bez trudności namierzył okienko kasowe, w którym zasiadała blondynka o urodzie Helgi z "Allo Allo" i wyrazie twarzy tak lodowatym, że móglby zmrozić na kamień dżunglę równikową w Kongo.
    - Bilet do Rzeszowa poproszę! - wyrzucił z siebie Wrona na jednym oddechu.
Lodowata blondyna rzuciła jednym okiem w monitor służbowego komputera.
    - Nie ma - odparła wyniośle. - Wyprzedane.
    - Jak to...?
    - Normalnie, proszę pana, te na najbliższy lot, za pół godziny, wyprzedane. Następny lot o piątej rano. Chce pan?
    - Nie chcę! - jęknął Andrzej. - Ja muszę teraz!
Jak się okazało teraz mógł sobie lecieć na Okęcie, ewentualnie do Gdańska, co nie urządzało go w najmniejszym stopniu.
    - Ale może ktoś zarezerwował i jeszcze nie odebrał? - grzmiące jęki Andrzeja niosły się echem po hali. - Moja żona rodzi, ja muszę do Rzeszowa natychmiast! Do Krakowa chociaż, królowo...!
    - To niemożliwe - odparła Helga, zacinając usta.
Cala ta konwersacja toczyła się, rzecz jasna, po niemiecku i nie uszła uwagi przechadzającego się w pobliżu strażnika. Poprawiając pas z licznymi futerałami ruchem godnym Johna Wayne'a, strażnik podszedł do kasy.
    - Jakiś problem? - zapytał, obrzucając Andrzeja podejrzliwym spojrzeniem.
Fakt faktem, zawodnik Skry prezentował się dosyć dziwnie. Z włosami potarganymi, gdyż szarpał je z nerwów, zjeżoną brodą oraz lekkim obłędem w oku mógł sprawiać wrażenie człowieka gotowego na spotkanie z Allahem.
    - Tłumaczę temu panu, że nie mam wolnych miejsc do Rzeszowa, ale on nie chce zrozumieć - rzekła Helga z urazą.
    - Panie, kobieta mi rodzi! - Wrona zaryczał jak hamletowski łoś. - Moi pierworodni synowie!
    - Proszę o spokój! - odparł strażnik surowo.
W tym momencie przystanął obok nich rumiany jegomość w średnim wieku.
    - Panie! - rzekł po polsku. - Panie, ja panu dam ten bilet do Rzeszowa!
Andrzej nieomal padł przed nim na kolana.
    - Panie! - kontynuował jegomość. - Ja wiem jak to jest, jak mój pierworodny się rodził w delegacji byłem, w Hiszpanii. Przez całą Europę, panie, leciałem, a nie zdążyłem! Panie, ja kibic jestem, ja siatkówkę od dziecka kocham, pan w Skrze gra, a ja Resoviak, ale panie, pan z mistrzowskiej ekipy jesteś, co ja będę panu żałować! Masz pan!
Z tymi słowy ów kibic Resovii sięgnął do trzymanej w garści teczki, wyjął z niej bilet i podał Heldze.
    - Pani przebukuje na pana Wronę - polecił dobrą niemczyzną.
    - Życie mi pan ratuje! - Andrzej chwycił swego wybawcę w objęcia. - Jak ja się panu odwdzięczę!
    - A nie trzeba - jegomość machnął ręką. - Autograf pan daj, moja córka panu kibicuje, jak się dowie, że pana spotkałem a autografu nie wziąłem, to żyć mi nie da.
Andrzej podpisał się zamaszyście na podsuniętym papierze, po czym zdarł z siebie bluzę, pod którą miał meczową koszulkę.
    - Na pamiątkę...! - rzekł, rozdziewając się do naga od pasa w górę. Wręczył wybawcy zgruchmonioną koszulkę, narzucił na siebie bluzę i co drugie słowo dziękując jegomościowi, dopełnił niezbędnych formalności w okienku Helgi, by po chwili, błyskając spod niedopiętej bluzy owłosioną piersią, popędzić do stosownej bramki.
    Lot, szczęśliwie przebiegł bez zakłóceń, jeśli nie liczyć pożądliwych spojrzeń stewardessy na odsłonięte fragmenty klaty Wrony i samolot gładko siadł na pasie w Jasionce.  Tam Andrzej dorwał taksówkę, po czym obiecując szoferowi złote góry kazał pędzić co tchu do kliniki Pro Familia.
Na oddział położniczy wpadł niczym rozpędzone tornado, prawie przewracając idącą korytarzem położną.
    - Jagna Ignaczak!- wykrzyknął w uniesieniu. - Moja narzeczona ona rodzi!
Pulchna pięćdziesięciolatka w różowym uniformie uśmiechnęła się z pobłażliwością.
    - Rodzi, rodzi a pan to zapewne tatuś?- zadarła rudą wyondulowaną głowę do góry, żeby złapać z Wroną kontakt wzrokowy.
    - Tak! Jestem ojcem?! - zapytał czując jak robi mu się słabo. - Spóźniłem się?
    - Jest pan w samą porę, proszę ze mną. - położna dziarsko ruszyła korytarzem a Andrzej za nią niczym piskle za matką. Nie zauważył Iwony pogrążonej w rozmowie telefonicznej i przysypiającego na korytarzowym krzesełku Szymona. Zanim się zorientował już ktoś pomógł mu wcisnąć przymaławy fartuch a potem stojąc na krześle, pielęgniarka nasadziła mu na głowę czepek. Któraś z kobiet założyła mu nawet ochraniacze na buty a potem wepchnięto go do sali w której rozbrzmiewało posapywanie Jagny, przerwywane krzykiem.
    - Jagienko...- wyszeptał padając na kolana przy łóżku porodowym.
    - Aaaandrzej...- sapnęła a jej twarz skrzywiła się z bólu. - Za późno!- jęknęła.
    - Na co?
    - Na pełne znieczulenie! Musiałam dokończyć mecz, ale nie widziałam medali. Tak...aaaaaa miiiiiiiiiiiii - przerwała bo złapał ją wyjątkowo bolesny i długi skurcz. - Przykro, że przegraliście. Ale jestem dumna!
    Wrona spojrzał na kobietę swojego życia, która właśnie rodziła jego synów i poczuł że bój który dzisiaj stoczył a także wszystkie wcześniejsze mecz to pryszcz przy tym co ona tutaj robi.
    - To nie ważne Jagienko. - ucałował jej spocone czoło. - Nic już nie jest ważne tylko ty...
Jagnę znów przeszył skurcz po którym położna przeprowadzająca poród krzyknęła donośnie.
    - No dalej kotenieńku już idzie pierwszy kawaler!
    - Nie mooooooogę!- Ignaczakówna była na skraju świadomości. - Zaraz umrę!
Położna uśmiechnęła się szeroko.
    - Dasz radę przyj i do przodu niech już kawaler wychodzi!
Andrzej patrzył to na Jagnę to na wychylającą się z pomiędzy nóg jego ukochanej położną. W końcu po sali poniósł się rozdzierający krzyk Jagny a potem on- Mistrz ujrzał pierwszego syna. Dalszego ciągu imprezy nie pamiętał, gdyż na widok zakrwawionego niemowlęcia padł na podłogę jak długi.     Do zebrania go z podłogi na porodówce trzeba było ściągać dwóch strażników i krzepkiego ordynatora interny.
    - To przecież ten siatkarz Wrona. - orzekł jeden z mężczyzn.
    - A faktycznie. A co on tu robi?- dopytywał się internista.
    - Położna mówiła, że rodzi jego kobitka. - zarecholił drugi z ochroniarzy. - Na parkiecie taki fifa rafa a teraz musimy zwłoki sprzątać.
    - Chłopie. Mnie też kobita zmusiła do porodu rodzinnego i ledwo na nogach ustałem! Traumę mam do dzisiejszego dnia! - rzekł ponuro pierwszy ochroniarz.
    - Panowie, zamiast mielić ozorami połóżcie go na kozetce! - zarządziła położna spomiędzy nóg Jagny, gdyż drugie z Wroniąt sposobiło się do wyjścia. Pierwsze przekazała asystentce, która zajęła się wszelkimi niezbędnymi pomiarami.
   Tymczasem Andrzej bujał w słodkim niebycie, aż do momentu, gdy ktoś go zaczął klepać po twarzy.
   - No obudź się, serdeńko - mówiła położna, jakby z bardzo daleka. - Dwóch synów masz jak smoki!
   - Sssso? - wymamrotał, nie bardzo wiedząc gdzie jest. - Sssynufff?
   - No synów, synów - mruknęła Jagna, podając pierś starszemu. Młodszy już zdążył się przyssać.
   Andrzej usiadł na kozetce, a doprowadziwszy wzrok do właściwej ostrości ujrzał przed sobą widok przecudowny. Jego narzeczona siedziała wygodnie podparta w łóżku, niczym personifikacja Matki Ziemi, karmiąc dwóch jego synków.
   - O rany... - jęknął. - Jagienko, jaka ty jesteś piękna... I oni też są piękni...
   - Bredzi - orzekła Jagna. - Ale nie obraziłabym się, gdyby mu tak zostało na stałe.
   - Tego nie gwarantuję - zaśmiała się położna.
   - Wcale nie bredzę! - zaprotestował Andrzej, siadając przy boku Jagny. - Jesteś najpiękniejsza na świecie! I mamy dwóch przepięknych synów, a w ogóle to cię kocham strasznie i czy ja mogę im zrobić zdjęcie, bo Igle bym posłał i chłopakom... To ze szczęścia, już mi się w głowie plącze Jaguś...!
   Pół roku później to nie Andrzejowi się plątało w głowie, tylko Zbyszkowi Bartmanowi, który właśnie miał stanąć przed ołtarzem i ślubować Marian.
   Na razie jednak, stojąc przed lustrem, wyglądał jak kupa nieszczęścia, z rozwichrzonymi włosami i drżącymi dłońmi, którymi dość bezskutecznie usiłował zawiązać muchę.
   Misiek Kubiak, pełniący funkcję pierwszego drużby, posłał przyjacielowi badawcze spojrzenie znad okularów.
   - Zbychu, z tobą wszystko w porządku?
   - Absolutnie - odparł Zbigniew, robiąc z muchy niekształtną bulwę. - Tylko się ten, trochę denerwuję.
Posłał Miśkowi przez ramię uśmiech, który w założeniu miał być uspokajający, w rzeczywistości zaś wyglądał jak spazmatyczny grymas wariata.
   - Trochę? - Dziku uniósł w górę brew. - Chłopie, ty srasz cegłami ze strachu! Co jest?
   - No jak to co jest? - jęknął Zibi, puszczając muchę i targając fryzurę. - Ślub mi jest, ślub! Przecież to nie jest jakieś fifi rifi, to poważna sprawa! Będę przysięgał Mariankowi same ważne rzeczy!
   W oczach Michała zapaliła się szelmowska iskierka.
   - A co, boisz się, że nie podołasz?
   - Wolałbym sobie rękę odrąbać, niż zawieść Marian! - zakrzyknął Zbyszek ogniście. - Bez znieczulenia!
   - No to o co cho? - Dziku uśmiechnął się szeroko. - Tylko się staraj, Zbychu, a wszystko będzie dobrze.
   Podszedł do przyjaciela i wyjął z jego drżących palców skołtunioną muchę.
   - Daj to, bo żal patrzeć.
   Jednym zręcznym ruchem zawiązał ją pod szyją Zbigniewa, potem końcami palców poprawił brzegi.
   - Proszę bardzo - rzekł, dumny ze swego dzieła. - Jak się jeszcze uczeszesz, będziesz wyglądał jak lord.
   - Gdzie ja podziałem grzebień?! - jęknął Zibi rozdzierająco.
   Dziku ukrył uśmiech, udając, że drapie się w nos.
   Dwie godziny później Marian i Zbigniew ślubowali sobie miłość przy ołtarzu a wokół nich biegał Krzystof z nową lustrzanką nabytą specjalnie na tę okazję. Jagna jako świadkowa, siedząca obok Michała za parą młodych poczuła jak robi jej się biało przed oczami. Gdyby nie znajdowali się w przybytku Bożym najchętniej zdzieliłaby kuzyna kopertówką w głowę. Mordercze myśli przerwało jej gaworzenie bliźniaków, którzy usiłowali bić się pulchnymi rączkami a ich ponad dwu metrowy ojciec  nie mógł ich utrzymać. W końcu zlitowała się nad nim Iwona i wzięła na ręce Stefanka a mały Krzysio został na kolanach u taty próbując odgryźć spinki od mankietów.
   Jagna z rozczuleniem spojrzała na swoich trzech mężczyzn. Andrzej spojrzał na nią w chwili w której pożerała go wzrokiem. Odziany w granatowy garnitur i szafirowy krawat z nienaganna falą na włosach wyglądał jak model z żurnala. Kopie tatusia nie przestawały gaworzyć, gdy wujek Zbigniew składał na ustach cioteczki Marian czuły pocałunek. Organista rąbnął w klawisze tak donośnie, że obudziłby umarłych w katakumbach a para młoda sunęła środkiem nawy w takt Marsza Mendelsona. Matki państwa młodych ocierały łzy chusteczkami, nawet Krzysiek wyglądał na mocno wzruszonego. Pod kościołem państwo Bartman jeszcze raz się pocałowali a na ich głowy sypnął się ryż, płatki róż i złote groszówki. 

   - Gratulacje Marianku...- Igła wepchnął się do kolejki prawie wybijając Zibiemu oko teleobiektywem lustrzanki. - Usidliłaś tego cwaniczka. - zachichotał całując rudą w oba policzki.
   Młoda pani Bartmanowa uśmiechnęła się szeroko. 

   - Nawet rzucił dla mnie słynną Irenkę. - odpowiedziała na tyle głośno, że stłoczona na końcu kolejki życzących, grupka siatkarzy gruchnęła śmiechem. 
   - Kochanie w takiej chwili?- jęknął Zibi. - To jest przykry epizod. 
   - Kotku i tak cię kocham! - Marian przytuliła się do Zbigniewa. 
   - Igła rusz się kolejka się zrobiła jak w PRL'u!- krzyknął ktoś z końca. 
   - Dobra, dobra już idę. Uśmiech misiaczki!- znów błysnął parze młodej fleszem po oczach. 
Kilka godzin później państwo młodzi gibali się na parkiecie w zmysłowym przytulańcu, obserwowani przez zamyślonego Andrzeja. Pił niewiele z racji opieki nad dziećmi, którą sprawował naprzemiennie z Jagną. Wprawdzie juniorzy już spali, ale to nie znaczyło, że można było zostawić ich samopas.
Teraz siedział przy stole patrzył na promieniejącego szczęściem Zibiego, tulącego do piersi Marian i Karola, tańczącego z Oleńką. Oraz na Igłę, który porzucił na chwilę kamerę i teraz obejmował na parkiecie Iwonę, szepcząc jej coś do ucha.
Andrzej westchnął, po czym podniósł się i pomaszerował na piętro, do pokojów gościnnych. Zanim jednak dotarł do właściwego, na korytarz wyszła Jagna, zamykając za sobą cichuteńko drzwi.
- Ciiiii! - przyłożyła palec do ust. - Śpią jak zabici! Mamy chwilę dla siebie!
Wzięła go pod rękę i poprowadziła w stronę schodów. Na podeście, wśród bujnej zieleni doniczkowej, Andrzej zatrzymał się stanowczo i obrócił ją twarzą do siebie.
- Jaguś, słuchaj... - rzekł. - Ja wiem, że cię kiedyś o to pytałem...
- No? - zachęciła Jagna.
- Nie miałabyś czasem ochoty zostać moją żoną?
Spojrzała na niego niepewnie, nie wiedząc, czy mówi poważnie.
- A czemu pytasz?
- Bo cię kocham - odparł, śmiertelnie poważnie. - Bo jesteś kobietą mojego życia. Bo chcę żyć z tobą długo i szczęśliwie. Bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i naszych dzieci.
Jagna rozświetliła się wewnętrznym blaskiem.
- No nareszcie! - oznajmiła, całując Andrzeja w usta. - Tak długo na to czekałam!
- Czyyyyy... Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- Tak!
- Zostaniesz moją żoną?
- Tak, głupku jeden, tak!
Zwarli się w głębokim, namiętnym pocałunku.
- Ej, misie! - zahuczało z parteru. - Tylko nie zapomnijcie zaprosić na wesele wujka Igły i jego kamery!


"To już jest koniec, nie ma już nic,
Jesteśmy wolni, możemy iść." 

__________________________________________________________________________
Witajcie! 
Wylądowałyśmy szczęśliwie z Epilogiem naszego pierwszego, siatkarskiego opowiadania. Spędziłyśmy nad nim godziny pełne bólu brzucha ze śmiechu i cudownego nastroju. Zdarzały się(zwłaszcza pod koniec) epickie obsuwy, ale to opowiadanie trzeba było doprowadzić do końca.  Chcemy podziękować wszystkim naszym czytelnikom, zarówno tym udzielającym się w komentarzach jak i tym, którzy wpadali tylko poczytać rozdział. Bez Was nie byłoby tego opowiadania!
Pora się pożegnać z Jagienką, Wroniastym, wujkiem Igłą i resztą genialnych postaci. 
Nie będziemy się dłużej rozpisywać bo nie chcemy się poryczeć. Pozostaje nam po raz ostatni na tym blogu życzyć Wam miłego czytania! 
                                                          Pozdrawiamy Fiolka&Martina :) 
Edit: Zapraszamy wszystkich do śledzenia opowiadania Och Andrzej! już wkrótce pojawi się pierwszy odcinek! :) F 

środa, 18 marca 2015

Rozdział XXIV - Umrę jeśli się nie zgodzisz. Zostanę gejem!

 Wrona byłby stał tak jak biblijna żona Lota, gdyby Jagna nie odsunęła się od niego przerywając tę intymną chwilę. Gdyby tego nie zrobiła najpewniej rzuciłaby się w ramiona Andrzeja i szlag trafiłby to co proponowała jej Marian czyli porządną ścieżkę zdrowia dla nieodpowiedzialnego ojca i partnera.
- Tak będziemy mieli dzieci. Gdybyś nie rżnął głupa z Sandrusią to dowiedziałbyś się od razu. - rzekła najchłodniej jak potrafiła. Trudno, że są święta kara musi być adekwatna do winy oskarżonego.
- Wiem, że byłem debilem ale chce to naprawić. - spojrzał na nią w taki sposób, że miała ochotę odwołać święta i zamknąć się z nim w nowym mieszkaniu. Zamiast tego próbowała udawać zasadniczą. Ta przechera Marian nie powiedziała, że to będzie aż takie trudne. Sama pewnie zwyzywałaby Zbysia a potem wylądowaliby na najbliższej powierzchni nadającej się do...
Matko Bosko kochano stoi pod kościołem i wyobraża sobie rudą i faceta, który do niedawna latał za nią jak zadurzony nastolatek. Co jak co, ale po wyjściu z kościoła mogła sobie oszczędzić wizji gołego Bartmana tym bardziej, że stoi przy niej mężczyzna jej życia. Głupi, ale jednak jedyny.
Odchrząknęła.
- No i co? - zapytała, starając się brzmieć twardo. - Masz zamiar pokutować stojąc tutaj jak Szymon Słupnik?
Wrona ocknął się gwałtownie i wykonał ruch ku przodowi, jakby zamierzał paść jej do nóg, ale zmienił zdanie.
- Nie, nie! - wykrzyknął ogniście. Przechodząca obok starsza pani w gustownym wełnianym berecie, obdarzyła go podejrzliwym spojrzeniem. - Mów co mam robić! Ja wszystko zrobię!
Jagna zmobilizowała swe wewnętrzne rezerwy opanowania.
- Na początek odprowadź mnie do samochodu - oznajmiła łaskawie. - A potem pogadamy gdzieś, gdzie można usiąść. Biodra mnie, cholera, bolą.
Andrzej odprowadził uwielbianą kobietę do samochodu Krzysztofa z taką troską, jakby miała ona dziewięćdziesiąt lat i kości z chińskiej porcelany. Nie wiedział, że oto zaczyna się dla niego okres cięzkiej i wytężonej pracy.
Przez kolejne dni bez wytchnienia spełniał wszelkie polecenia i zachcianki Jagny. Latał po mieście w środku nocy, szukając chałwy (w momencie gdy zaczął już rozważać włamanie do Biedry szczęśliwie napotkał sklep całodobowy), służył za szofera, masował stopy i plecy, nosił ciężkie przedmioty (co Jagna bezwstydnie wykorzystała, nabywając kilka nowych mebli), robił zakupy spożywcze, zdejmował rzeczy z wysokich półek i wykonywał mnóstwo innych czynności.
- Zrobiłaś z niego niewolnika - oceniła Iwona. Ignaczakowie wpadli z wizytą akurat gdy Andrzej, opływając potem i klnąc pod nosem, próbował odkręcić wadliwe kolanko pod zlewem. Przeciekało, on zaś uparł się, że wymieni je sam, specjalista mu niepotrzebny. W końcu czymże jest cieknące kolanko wobec miszcza świata.
- Takie były moje warunki - odparła Jagna spokojnie. - Zgodził się, to niech teraz tyra.
Igła uniósł jedną brew.
- Jakby fikał, to mi powiedz - zasugerował. - Przeprowadzę z nim rozmowę pedagogiczną.
- Będzie grzeczny - ucięła Jagna.
- Ja tak tylko w razie czego - rzekł Krzysiek. - Żebyś wiedziała, że wiesz. Możesz na mnie liczyć.
- Krzysiu kochany, przecież wiem - rozczuliła się Jagna. - I bardzo ci dziękuję!
Do pokoju wsunął się rozczochrany łeb miszcza, na którym nie było nawet śladu po słynnej fali.
- Jaguś, gdzie masz mopa? - zapytał słabo jego właściciel. - Zalałem całą kuchnię...
Na takich zajęciach, to jest tresowaniu i byciu tresowanym, upłynął im czas do Sylwestra. Przyjęcie z tej okazji wydawała Jagna, nader kameralne, bo w gronie złożonym z pięciu osób. Zaproszeni zostali mianowicie Szymek, Marian z Zibim oraz niewolnik Wrona. Ignaczakowie elegancko się wymówili od udziału w imprezie.
- Udało mi się sprzedać dzieci na tę noc - wytłumaczył Krzysiek. - Mam zamiar spędzić ją intymnie i prywatnie z moją żoną, rozumiesz, pijąc wino i ten... No nie będę dalej kontynuował, bo zrobiłoby się zbyt pikantnie.
Jagna wykazała pełnię zrozumienia, po czym bez litości zaprzęgła swego brodatego niewolnika do przygotowań.
Marian i Zbigniew zjawili się punktualnie, ona promienna jak nigdy, on elegancko odzian, również jak nigdy. Jagna dostrzegła z miejsca, że gdzieś znikły paskudne okularzyska w czerwonych, plastikowych oprawkach, które Zibi kiedyś nosił z upodobaniem, zastąpione przez nowe, eleganckie i perfekcyjnie dobrane do facjaty właściciela szkła.
- Jak ty to zrobiłaś? - Jagna wzięła przyjaciółkę na stronę.
- Co jak zrobiłam? - zdziwiła się Marian.
- Jak go namówiłaś do pozbycia sią tych bryli, w których wyglądał jak półgłówek - sprecyzowała Ignaczakówna.
Ruda zachichotała.
- Przejechalam je samochodem - wyznała konspiracyjnym szeptem. - Trzy razy dla pewności. Oczywiście potem powiedziałam, że to był przypadek i pewnie wypadły mu z kieszeni, jak wysiadał. I tak mi było smutno z tego powodu...
Przyjaciółki wybuchły gromkim śmiechem.
- A co im tak wesoło? - zapytał Zbigniew, rozsiadając się na kanapie.
- Muszą się nagadać - odparł Szymon, uśmiechając się uprzejmie.
Zbigniew łypnął na niego nieufnie zza markowych okularów. Od początku nie podobał mu się ten cały Szymon Daszyński. Co to za facet, który wprasza się na imprezę sylwestrową do dwóch par przynosząc ze sobą kotkę. Już on Zbigniew wiedział co to za typ cwaniaczka- lowelasika co to kręci się obok lasek i udaje ich przyjaciela. Facet nigdy nie przyjaźni się z kobietami bez podtekstów erotycznych, zwłaszcza że samemu nie ma kobiety.
- Zbyniu...- Marian zrobiła w stronę chłopaka maślane oczy. - Podjedziemy jeszcze do sklepu, zapomniałyśmy kupić szampana?
- Wrona nie może?- zapytał znudzony. - Boli mnie ręka.
- Nie może!- odezwało się z kuchni. - Piekę kurczaka
- To zajmie się nim Jagna...- Zibi dalej próbował się wymigać. - To babskie zajęcie!
Ignaczakówna zmierzyła eks adoratora złym wzrokiem.
- A chcesz w czambuk? - zapytała uprzejmie. - Seksista się znalazł od siedmiu boleści.
Szymon bawił się przednie napaścią na Bartmana, ale w ostateczności zwyciężyła męska solidarność.
- Ja chętnie pojadę z tobą po szampana, jeszcze nic dzisiaj nie piłem. - zaproponował.
W Zbigniewa nagle jakby sam rogaty wstąpił. Spurpurowiał na twarzy i byłby rzucił się na Szymona, gdyby w pomieszczeniu nie pojawił się Wrona odziany w fartuch upstrzony kolorowymi kropkami.
- Nigdzie nie będziesz chodził z moją kobietą! - zasyczał złowrogo Zibi, wstając z kanapy.
Marian otworzyła usta, gotowa obsztorcować lubego za użycie wyrażenia "moja kobieta", którego szczerze nie cierpiała, zaraz jednak je zamknęła. Zazdrość, emanująca z Bartmana, nawet jej się podobała i ciekawa była ciągu dalszego.
- Zluzuj, Zbysiu, złość piękności szkodzi - rzucił lekko Wrona, po czym odmeldował się Jagnie. - Kurczak będzie gotowy za jakieś pół godziny, potem wstawiam do pieca murzynka. Wziąłem przepis od Karola. A w lodówce jest śledź w oleju i różne gotowe przekąski.
Zbigniew sapnął, niezadowolony, że mu przerwano perorę, tymczasem Jagna eksplodowała zachwytem.
- Śledź! Marzyłam o śledziu! Andrzejku, jak się postarasz, bywasz nawet boski! - z tymi słowy podskoczyła i złożyła na obrośniętym policzku Wrony całusa. Domowy niewolnik pokraśniał z zadowolenia.
- Szymek, to może jedźmy po tego szampana? - poderwała się ruda.
- Po moim trupie! - zawarczał Zbyszek. - Nigdzie z tym fagasem jeździć nie będziesz!
- Co proszę? - zdziwił się uprzejmie Szymon.
- Głuchy jesteś? - zapytał Zbigniew jadowicie. - Nie pozwolę, żeby moja kobieta jeżdziła z tobą gdziekolwiek!
Miał ochotę podnieść Szymona z fotela za klapy, ale stojący na środku pokoju Wrona (który wolał kontrolować rozwój sytuacji) wydatnie mu w tym przeszkadzał.
- A to ona jest twoją własnością? - zdziwił się niewinnie Szymon.
Dwie obecne w salonie kobiety spojrzały na Bartmana, Marian zachłannie, Jagna z niepokojem.
- Nie wkurwiaj mnie - odparł. - Myślisz, że nie znam takich typów jak ty, co się przyklejają do zajętych lasek i kumpli udają? To zakonotuj sobie: Marian jest moja. Dotknij jej jednym palcem, a ci wyrwę całą łapę! - Zibi wykonał wypad ciałem w kierunku Szymona. - U samej dupy!
Szymon prychnął śmiechem, po czym zasłonił na moment twarz. Uspokoiwszy się, spojrzał na Zibiego.
- Przepraszam cię bardzo, ale tu zachodzi monumentalne nieporozumienie towarzyskie - rzekł., ubawiony - Ja naprawdę nie mam żadnych dwuznacznych zamiarów wobec Marian.
- Bo ci uwierzę - Bartman rzucił mu gniewne spojrzenie zza okularów.
- Słowo harcerza - zaklął się Szymon.
- Bartman byłbyś łaskaw nie robić mi wiochy w mieszkaniu, jak masz jakiś problem to się oświadcz, a nie napadaj na Bogu ducha winnego Szymona. I wbij sobie do tej pustej makówki, że on nie musi nikogo podrywać bo kobiety same się do niego garną.
Wrona wysłuchujący wykładu ukochanej zbladł a jego uśmiech zniknął jak zdmuchnięty, tymczasem Zbigniew zamilkł pozwalając łaskawie by Marian wyszła z Szymonem. Ledwie Ruda i strażak zniknęli za drzwiami w Andrzeja wpadło to samo licho co przed chwilą w Bartmana.
- Co to miało znaczyć, że każda za nim lata? - wybuchnął.
- I widzisz, widzisz? Tobie też ten gagatek robi do gniazda! Nie rośnie ci czasem na główce gustowne poroże?- zapytał cynicznie Zbyszek.
Ignaczakówna nie wiedziała czy wybuchnąć śmiechem, spojrzeć na nich z politowaniem czy się wkurzyć. Obaj nakręcali się coraz bardziej.
- Ja ci kurwa dam poroże! - Wrona zaszarżował na Zbigniewa, dopiero krzyk Jagny, który obudziłby umarłego (a na pewno dwa futra wygrzewające się w posłaniu pod kaloryferem) go zatrzymał.
- Oczadzieliście obaj? Jakie rogi, barany skończone? Szymek jest gejem!
- To nic nie zna...- urwał w połowie zdania Zibi. - Jak to gejem?!
- Normalnie. Nie interesują go kobiety, a na pewno nie w ten sposób o który cały czas go oskarżacie.
Obaj panowie zastygli na moment z wyrazem osłupienia na twarzach.
- Ale zrobiłem z siebie debila - powiedzieli chórem, po czym spojrzeli na siebie nawzajem z niechęcią.
- Cieszy mnie ta szczera partyjna samokrytyka - rzekła cierpko Jagna. - Wrona, zjeżdżaj do kuchni i sprawdź, czy ci się kurczak nie przypala.
- Dobrze, Jaguś... - rzekł grzecznie Andrzej, znikając za drzwiami.
- Zbychu, bądź łaskaw przynieść tego śledzia z lodówki - komenderowała dalej Ignaczakówna, ścierając szyderczy uśmieszek z twarzy Zibiego.. - Ja muszę odpocząć, bo nie powinnam się denerwować. A jak usłyszę, że się kłócicie, to przysięgam, zadzwonię po Marian!
Wobec takiej groźby Zbychu, potulny jak baranek, podreptał do kuchni po śledzia, traktując urzędującego przy piekarniku Andrzeja z wersalską niemal uprzejmością.
Dalszy ciąg Sylwestra przebiegł bez zakłóceń, w atmosferze wręcz szampańskiej. Nowy Rok powitano z hukiem, przy czym Zbysiu zdołał zestrzelić korkiem od szampana stojący na regale wazon. Jagna uszczerbkiem w mieniu się nie przejęła i zabawa toczyła się dalej.
Niewolnik Wrona, dojeżdżający z Bełka w każdej wolnej chwili, spisywał się tak dobrze i wypełniał obowiązki z takim oddaniem, że Jagna, po głębokim namyśle, postanowiła zaszczycić go swoim towarzystwem na balu Mistrzów Sportu.
- A... To strasznie miłe z twojej strony - rzekł Andrzej, gdy ukochana obwieściła mu swoją decyzję. - Chociaż nie wiem, czy sobie na to zasłużyłem. I ten... Chciałem powiedzieć, że ten pocałunek w Sylwestra... Jaguś, jak mi tego brakuje!
Tu westchnął rozdzierająco, aż zakołysała się wisząca za Jagną firanka.
- Na to będziesz musiał jeszcze popracować - odparła Ignaczakówna surowo, mając nadzieję, że nie widać po niej, że jej też brak tego rodzaju kontaktów z Andrzejem.
- Wiem - mruknął Andrzej.
Jagna z wysiłkiem opanowała chęć złożenia mu głowy na piersi.
Na rzeczonym balu objawiła się także, w charakterze gwiazdy wieczoru, Sandrusia. Nadęta i chłodna, rozmawiała tylko z Lewandowską, obie panie zaś rzucały Wronie i Jagnie złe spojrzenia znad stołu. Najwięcej tych spojrzeń koncentrowało się na widocznie już wypukłym brzuchu Jagny, któremu Andrzej nie szczędził uwagi.
Bombardowanie spojrzeniami skończyło się jakoś koło północy, gdy pewna litościwa dusza doniosła Lewej, że jej małżonek, który wcześniej obraził się na cały świat, nie zostawszy sportowcem roku (został nim wybrany Kamil Stoch, siatkarze zaś zyskali tytuł Drużyny Roku)), klęczy w jednej z kabin męskiego wychodka i rzyga jak kot, przedawkowawszy słodkiego szampana.
Lewandowska pobiegła ratować swojego Bobeczka, a przynajmniej wywlec go z tego kibla, zanim ktoś mu strzeli focię z głową w muszli, osamotniona Sandrunia zaś pokręciła się chwilę, po czym wyszła po angielsku.
Brzuch Jagny nie tylko stał się przyczyną niezadowolenia Sandrusi, ale także wstrząsnął internetem. Hotki darły włosy z głowy, albo przekonywały się nawzajem, że to nie ciąża, tylko jakieś wzdęcie, albo wręcz tłuszcz, fanki siatkówki zaś nie dowierzały, że niefrasobliwy Miszcz chce się ustatkować i założyć rodzinę. Małe e-pandemonium trwało przez jakiś czas.
Pod koniec lutego Zbigniew stał się jakiś tajemniczy, często gdzieś wychodził i co chwilę do kogoś wydzwaniał. Marian zajęta pracą na większość z jego tajemnic przymykała oko, ale ostatnie dwa dni przechodził samego siebie. W jedyny wolny weekend, kiedy Ruda nie musiała nadaniać zaległość zniknął gdzieś wyłączając komórkę. Po kilku godzinach ciszy napisał jej lakonicznego smsa z adresem.
Marian zaaferowana, że coś mogłoby się stać z jej ukochanym Zbysiem, czym prędzej popędziła pod wskazany adres, czując jak gula ściska ją w gardle i nie pozwala swobodnie oddychać. Pod adresem widniejącym w smsie od Zbigniewa ulokowany był dwupiętrowy dom z ogrodem, teraz przysypanym skrzącą się w słońcu, białą pierzyną z śniegu. Ruda pchnęła drzwi furtki biegnąć po wydeptanych śladach wprost pod drzwi frontowe domu. Niewiele się namyślając pchnęła je oburącz, wchodząc do ciemnego pomieszczenia.
- Zbyszek?!- krzyknęła w panice. - Coś się stało?
Odpowiedziała jej głucha cisza. Coś jednak podpowiedziało jej, że powinna udać się na piętro, co też szybko zrobiła. Wchodząc na górę po eleganckich, dębowych schodach spoglądała na obrazy wiszące na ścianach. Ktoś, kto tu mieszka ma poczucie smaku, nie to co to szkaradziejstwo w warszawskim apartamencie Zbigniewa. Na samą myśl o tym nieszczęsnym mchu i robactwie, które się w nim lęgnie zrobiło jej się słabo.
Tak dotarła na piętro wpadając do pierwszego pomieszczenia, wyłaniającego się za schodami. Pokój do którego zajrzała skrzył się światłem dziesiątek świec, ustawionych we wszystkich możliwych miejscach. Pośrodku pomieszczenia królowało wielkie łoże na nim zaś Zbigniew w pozie amanta a wokół rozsypane płatki róż.
- Co to ma znaczyć?!- zapytała nieco piskliwie, gdy mężczyzna jej życia wypadł z łóża z różą w zębach. Uprzednio ofiarowując jej szkarłatny kwiat, upadł na kolana i jął grzebać w kieszeni spodni w poszukiwaniu zawiniątka. Gdy odnalazł to co było mu koniecznie potrzebne, wyciągnął puzderko przed siebie.
Nerwowo otworzył je przysuwając bliżej twarzy Marian. Jej oczom ukazał się pierścionek z pojedynczym szmaragdem, otoczonym mniejszymi diamencikami a całość misternie okalał splot i obrączka z białego złota.
-Wyjdź za mnie Mario...Marianie! Ruda ty moja!- skopczył do góry jak porzucony na sprężynie i przyssał się do otwartych z zaskoczenia ust rudowłosej. Gdy już się nią nasycił spojrzał w jej szmaragdowe oczy szukając tam aprobaty.
- Chcesz się ze mną ożenić? - zapytała osłupiała.
- Nie chcę! - rzekł w uniesieniu. - Ja muszę! Kocham cię i jesteś mi potrzebna jak woda, jak powietrze, jak siatkówka! Umrę jeśli się nie zgodzisz. Zostanę gejem!
Marian wybuchnęła śmiechem.
- Och Zbyniu najsłodszy! Jakże mogłabym ci odmówić w obliczu tego, że takie ciacho mogłoby przejść na złą stronę mocy. Ptysie net nie wybaczyłyby mi tego! Oczywiście, że za ciebie wyjdę!
Z tygrysim pomrukiem Zibi chwycił swoją narzeczoną w objęcia, po czym, zasypując gradem ognistych pocałunków, złożył ją w pościeli.
Kilka tygodni później miały miejsce sceny nie mniej wzruszające, dotyczyły one jednak Jagny i Andrzeja. Ignaczakówna, teraz już w ósmym miesiącu ciąży i wedle własnych słów gruba jak wieloryb, udała się na kontrolne USG, a towarzyszył jej niezmiernie zaaferowany Andrzej, który przeżywał owo badanie gorzej niż sama pacjentka, a także uszczęśliwiony bezgranicznie Igła, który zdołał się już zupełnie zakochać w potomkach Jagny.
- Hej, maluchy - rzekł, przechylając się w poczekalni do brzucha kuzynki. - Wujek waz zaraz zobaczy! Szkoda, że nie mogę tam do was, do środka wetknąć kame...
- Igła! - jęknęła Jagna.
- No co? - zdziwił się Krzysiek niewinnie. - Co ja takiego powiedziałem?
- Gdzie ty chcesz jej wtykać kamerę, idioto? - zapytał Andrzej, ciesząc się w duchu, że nie licząc ich grupki poczekalnia jest pusta.
- No przecież nie chcę! - Igła się zdziwił jeszcze bardziej. - O co chodzi?
- Pani Ignaczak - z gabinetu wyjrzała pielęgniarka. - I pan Wrona. Wujka poprosimy za chwilę.
Po krótkiej rozmowie z pacjentką i uspokojeniu zemocjonowanego przyszłego ojca, doktor Wiernik zabrała się za badania, których uwieńczeniem było oczywiście USG.
- Proszę, panie Wrona - zręcznymi ruchami głowicy lekarka przywoływała na ekran coraz wyraźniejszy obraz. - Oto pana synowie.
Wrona patrzył na dwie, widoczne na monitorze główki, czując, jak zalewa go wzruszenie i potężna, pierwotna miłość. Jego dzieci! Jego synowie!
- Synowie...? - zapytał chrypliwie. - Jest pani pewna?
- Proszę, sam pan może się przekonać - doktor Wiernik przesunęła głowicę po brzuchu Jagny. - Widać wszystkie szczegóły, ustawili się wręcz wzorowo i to obaj.
Wrona spojrzał na monitor, potem na Jagnę. W jego oczach malowała się taka czułość i bezbronność, że Ignaczakówna miała ochotę wstać z kozetki i go przytulić.
- Jaguś - szepnął, biorąc ją za rękę. - Nasze dzieci...
- Ano nasze - potwierdziła. - Jak my im właściwie damy na imię?
Siatkarz zamyślił się na moment po czym wypalił.
- Andrzej i Robert! Po mnie i Lewym.
- Po moim trupie! - wrzasnęła Jagna. - Andrzeja w rodzinie już mamy a Robert odpada. Wiesz,że nie lubię Lewego!
Do gabinetu wparował rozradowany Igła, zaproszony przez pielęgniarkę.
- Moi chrześniacy, Stefan i Krzysio, urodzeni medaliści! - zakrzyknął, patrząc na monitor.
- No i widzicie, sprawa rozwiązana - rzekła doktor Wiernik.
- Stefan i Krzysio, mówisz? - zamyśliła się Jagna. - Mnie się podoba.
- W zasadzie - odparł Wrona - To mnie też.
- No to pozamiatane. - oznajmił zadowolony Igła. - Mój Seba, Arek Wlazłego, Oli i Antek Winiara, tych dwóch i kadrę ma przyszłe mundiale już mamy!
_______________________________________________________________________________
Witajcie!
Jak zwykle z poślizgiem, ale taka już nasza specyfika a doba niestety nie chce się rozciągać jak balon z gumy do żucia. Donosimy uprzejmie, że jest to ostatni rozdział zmagań miłosnych Jagny i Wroniastego. Po final four spodziewajcie się epilogu! Buziole! Fiolka&Martina