niedziela, 16 listopada 2014
Rozdział XX - Wolę grabić mech na ścianie niż robić z siebie idiotę...
Fale błękitnego kremu, zdobiące ciastko o wdzięcznej nazwie "Smerfetka", lśniły łagodnie w miękkim świetle wrześniowego popołudnia. Marian pogłaskała czule jedną z fal łyżeczką, po czym westchnęła.
- Ma kolor prawie jak oczy Zbysia - rzekła tkliwie.
Jagna spojrzała na swoją, zwykle racjonalną i trzeźwą, przyjaciółkę znad filiżanki kawy bezkofeinowej, a w spojrzeniu tym osłupienie walczyło o lepsze ze zgrozą.
- Co on ci zrobił? - zapytała. - Pranie mózgu?
Marian zagarnęła łyżeczką pokaźną porcję smerfetki i wepchnęła sobie do ust.
- Nihhh mi ne sobił - wyjaśniła, przełykając. - Po phostu...
- Po prostu co? - drążyła Jagna. - Ja tu do ciebie z życiowym problemem przychodzę, a ty odpływasz nad ciastkiem, bo kremik przypomina kolorem oczy Zibiego. Kobieto, halo, mówię do ciebie! Ojciec mojego nienarodzonego dziecka zamienił się z chu..., penisem na głowy! Widziałaś co on wczoraj robił?!
Podstawiła przyjaciółce tablet pod nos, nieomal strącając ze stolika swoją kawę. Siedziały w hotelowej kawiarni, podczas gdy panowie odpracowywali tournee po rozmaitych oficjelach, spragnionych uścisku dłoni z mistrzami świata.
Marian oblizała łyżeczkę z resztek niebieskiego kremu i zajrzała w tablet, na którego ekranie widniało zdjęcie Wrony, rozdziewającego się przy hotelowym oknie.
- Striptis robił - zauważyła. - Może nie zauważył tej lasi na dole.
- Jakiej lasi, jakiej lasi? - zdenerwowała się Jagna. - Nie czytałaś artykułu na ptysiach? Tam całe stadko hotek stało! Machały do niego, a on się do nich prężył, bałwan jeden. Wiedział, że tam są! Wiedział!
Zdenerwowana do nieprzytomności zgłąbowaceniem własnego narzeczonego Jagna chwyciła łyżeczkę, po czym kilkoma kęsami pochłonęła swój kawałek smerfetki.
- Jest problem - mruknęła Marian, sięgając po kawę. Jej napój nie był bezkofeinowy, czymś takim bowiem nie plamiła warg, preferując espresso o mocy szatana. - Powiem Zbysiowi, żeby miał na swawolnego Jędrusia oko. Kto wie, co mu jeszcze odbije.
- No właśnie - rzekła z goryczą Jagna. - Ma być ojcem, a cofnął się mentalnie do gimnazjum!
Kilka godzin później Marian dała się porwać Zbyszkowi na wycieczkę do centrum Warszawy. Ruda nie wiedziała co dokładnie siatkarz chciał jej pokazać, gdyż nabrał wody w usta a jego mina przypominała lekko pokpiwający wyraz twarzy egipskiego Sfinksa.
Gdy taksówka zatrzymała się przy oszklonym apartamentowcu na ulicy Twardej, Zbigniew czym prędzej wysiadł z samochodu okrążając go i niczym przedwojenny galant otwierając przed góralką drzwi.
- Panie przodem...- posłał Rudej firmowy uśmiech.
- Co tutaj robimy? - zapytała oszołomiona. - To nowy apartamentowiec.
- Chodź na górę to się przekonasz...- rzekł tajemniczo.
Przeszli w pośpiechu przez foyer wypełnione stylowymi obrazami, gdy zaś wsiedli do windy ta zabrała ich na jedno jedno z wyższych pięter budynku zaprojektowanego przez Helmuta Jahn'a.
Bartman prowadził Marian przez korytarze wprost do pokoju numer dziewięć, za którego drzwiami czaiło się największe zaskoczenie dnia. Pomieszczenie przypominało połączenie dżungli amazońskiej ze sztuką abstrakcyjną. W centralnym miejscu salonu stał drewniany stół nad którym zawieszono lampę, wyglądem przypominającą poroże przy stole zaś stały wyglądające na drakońsko niewygodne taborety w kolorze zdechłej oliwki. Obok stołu piętrzyła się zgniło zielona ściana do której Zbigniew podprowadził oszołomioną Marian.
- Podaj mi dłoń. - powiedział tajemniczo, prowadząc ją do zielonego szkaradztwa. Okazało się, że ściana była wykonana z naturalnego mchu, odżywiającego się pochłoniętą z powietrza wilgocią.
Ruda czuła jak owładnia nią przypływ nieopanowanej głupawki, jej ramiona poczęły się niebezpiecznie trząść, zaraz potem wybuchła potężnym rechotem. Ze śmiechu aż się zatoczyła i byłaby upadła, gdyby na jej drodze nie znalazła się kanapa kształtem przypominająca gnijący placek z brokułów. Upadła nań zanosząc się śmiechem aż z jej oczu popłynęły łzy.
Po chwili zreflektowała się ocierając mokrą od płaczu twarz.
- Co cię tak bawi? - zapytał zszokowany Zbigniew.
- Zbysiu...kochany nie śmieje się z ciebie tylko z tego nieszczęsnego mchu. - Marian starła palcem wskazującym łzę z policzka.
- A co w nim jest nie tak?
- No bo mech w mieszkaniu? Co będziesz na nim hodował? Grzyby? Jagódki?
- To imitacja mchu zaścielającego ściółkę leśną, nie będę tam nic hodował on jest naturalnie wilgotny.
- Wilgotna jak ściółka leśna po deszczu to jest każda dziewczyna na twój widok, mój tygrysie. - zaśmiała się uwodzicielsko.
- Rrrrrrrr! - odparł Zibi, porywając ją w ramiona i niosąc gdzieś w głąb apartamentu.
- Co robisz, szalony? - zapytała Marian, głosem omdlewającym.
- Będziemy się kochać w oceanie- Zibi, z Marian w ramionach wkroczył do sypialni, której ściany zdobila tapeta wycieniowana w kolory oceaniczne.
- Już kiedyś próbowałam - rzekła ruda trzeźwo. - Nawet nie miałam juz majtek ale skończyło się na poparzonym przez meduzę tyłku.
Bartman spojrzał na wybrankę z niedowierzaniem.
- Czy ty zawsze tak musisz? - zapytał.
- Ale co? - zdziwiła się niewinnie Marian.
- Gadać! - wybuchł Zbysio.
Ruda uniosła w górę brew.
- Nie potrafisz mnie uciszyć? Co z ciebie za fa...
Nie dokończyła, gdyż w tym momencie Zibi zakneblował ją za pomocą długiego i bardzo namiętnego pocałunku.
Gdy Ruda tonęła w oparach turboromansu z Bartmanem, jej przyjaciółka przeżywała chwile skondensowanej grozy, pomieszanej z furią. Na szczęście nie sama, lecz w towarzystwie Iwony, która wyrwawszy Igłę z paszczy mediów, postanowiła spędzić z nim wreszcie spokojny wieczór. Widząc zaś, że Jagna jest sama i w dodatku sfrustrowana, Ignaczakowie stwierdzili, że nie można jej tak zostawić.
Jagna była sama, albowiem płynący na fali medalowej popularności Andrzej wolał szczerzyć się do kamer, zamiast spędzać czas z narzeczoną. Program, w którym miał wystąpić był talk showem, zatytułowanym "Świat wciąż pędzi".
Gdy prowadząca, Aga Mączarek, przedstawiła gości i kamera pokazała w zbliżeniu brodate i uśmiechnięte oblicze Wrony, Jagna wymamrotała coś niewyraźnego.
- Co mówiłaś? - zapytał Igła.
- Prawi komplementy Andrzejkowi - wyjaśniła Iwona.
Program trwał, goście odpowiadali na pytania, w większości dość błahe i głupawe, a prawdziwa akcja wieczoru toczyła się niewerbalnie. Na krześle obok Wrony zasiadała mianowicie znana aktorka, niejaka Hanna Trzmielik, przy czym to zasiadanie miało dość niebezpieczny wychył, wyraźnie skierowany na Andrzeja, podobnie jak powłóczyste spojrzenia, odrzucanie włosówi wydymanie usteczek, kórych to gestów gwiazda filmu nie szczędziła.
- Jeszcze niech wystawi transparent treści " Taka jestem napalona, przeleć mnie, Andrzeju Wrona" - mruknął Igła.
Jagna wydała z siebie nieartykułowany bulgot.
- No mało jej do tego brakuje - oceniła Iwona.
- A jemu jakoś mało przeszkadza - warknęła Jagna.
Istotnie, Andrzej wydawał się zakłopotany bliskością aktorki całkiem tak samo, jak kot bliskością szynki.
- Jest pan znany z tego, że łamie pan niewieście serca - zagaiła do niego Aga Mączarek. - Czy nie przeszkadza to panu i czy jest jakaś kobieta, która włada pańskim sercem?
- Ani trochę mi nie przeszkadza - Wrona wyszczerzył się jak głodny aligator. - Zainteresowanie kibicek mną jako mężczyzną jest bardzo przyjemne.
Trójka Ignaczaków przed telewizorem nastawiła uszy, czekając na ciąg dalszy wypowiedzi Wrony, ale w studio zapadła chwila ciszy.
- Tak... A jakie są pańskie plany życiowe teraz, gdy zdobył pan mistrzostwo świata?
Andrzej poprawił się na krześle, tymczasem panna Trzmielik od niechcenia oparła dłoń na jego udzie.
- Przede wszystkim powrót do Bełchatowa i przygotowania do sezonu ligowego - odparł swobodnie. - Ale zanim to nastąpi planujemy też z Karolem Kłosem małą imprezkę dla fanów.
Tom Camilli Lackberg w twardych oprawach, który Jagna czytała wcześniej dla uspokojenia, furknął teraz przez pokój, zmierzając w środek ekranu. Igła, było nie było fachowy libero, odbił nadlatującą lekturę w ostatniej chwili, ratując hotelowy odbiornik przed niechybną dewastacją.
- Mam dosyć - oznajmiła Jagna. - Idę spać. Gdyby wrócił ten cymbał, powiedzcie mu, że może się położyć na wycieraczce, w holu, albo pod mostem Poniatowskiego, mnie to nie obchodzi.
Ten cymbał wrócił do hotelu późno w wyraźnie głupkowatym nastroju, chwiejąc się i zezując jakby wcielał się w postać Jacka Sparrowa. Miał szczerą ochotę wpaść do pokoju dzielonego z Jagną i zaśpiewać jej serenadę a być może nawet dwie. Mistrz Świata - Andrzej Wrona a może powinien walnąć sobie selfiaka i wrzucić na Insta?
- Jestem mistrzem świata! - zakrzyknął w korytarzu po czym wleciał w wózek na ciuchy zostawiony przez obsługę.
Na swoje szczęście wszyscy spali snem sprawiedliwych i jedyną osobą, która go usłyszała był wracający z wywiadu Stephane.
- Czgo tak krzikasz? - zapytał znużony.
- Muszę się jakoś rozładować. - odpowiedział mu Wrona. - Jestem tak nabuzowany, nie zasnę!
- Andżej ja bim na twoja miescu raczej trochię spasował.
- Stefciu, Stefciu ciesz się póki mamy swoje pięć minut!- powiedziawszy to środkowy popląsał w stronę pokoju, odprowadzony zdegustowanym spojrzeniem trenera.
Już jest po turnieju więc nie ma co się wtrącać w picie czy niepicie swoich podopiecznych, ale Wronie chyba istotnie coś odpierdzieliło. Prędzej spodziewał się tego po Zbigniewie, gdyż odkąd objął kadrę miał problemy z jego przerośniętym do rozmiaru lotniskowca ego, ale po turnieju Bartman przeszedł jakąś magiczną metamorfozę. Piorun w niego strzelił, spadł mu na głowę fortepian czy zdarzył się inny cud ale w końcu nie musiał wysłuchiwać sarkań wyższej instancji na zachowanie Zibiego. Ale nie może być chwili spokoju, gdyż to byłoby za piękne i jak jednemu gagatkowi wrócił zdrowy rozsądek to drugi zamienił się z pomylonym na rozumy. Ot, taki jest ciężki los trenera jak nie jedna to druga cholera. I nawet mu się to zrymowało.
Andrzej wsunął się do pokoju i już od progu zaczął śpiewać.
- Przyszedł jo se łącke kosić słonko świeciło...- jęknął rzewnie.
Jagna zerwała się ze snu patrząc na pijanego Wronę.
- Świeciło, świeciło i ci kurwa chyba dziurę w tym zakutym łbie przepaliło!- odpowiedziała wściekła.
- Ale Jaguś...Ja nie chciałem ja musia...- nie dokończył gdyż dostał w twarz poduszką.
- Chciałeś nie chciałeś ale musiałeś a mnie w tym momencie to nie interesuje. Możesz mieć przynajmniej tyle kultury i przestać mi tutaj wyć, bo chyba nie muszę ci przypominać która jest godzina?
- Ależ skarbie no wywiad miałem!
Jagna spojrzała na wyświetlacz smartfona.
- Ten zdurniały program jest przed siódmą a teraz mamy pierwszą! Zgubiłeś drogę? Ale zaraz, zaraz przecież ty jesteś Warszawiakiem? Znasz miasto!
- No musiałem się napić, tego teraz ode mnie wymagają, muszę być miły!
- Miły?- zapytała jadowicie Jagna. - Odniosłam inne wrażenie i dałabym tutaj inne bardziej pieszczotliwe słówko. Może puchaty i misiowaty?
- Jagna nie rozmawiaj tak ze mną! Wiesz, że mam obowiązek latać po tych wszystkich telewizjach. Igła też był w tefałenach, porannych kawusiach i rozmowach na każdy temat i nikt mu nic nie wypomina.
- Igła zachowuje się stosownie do wieku a nie jak pięcioletni chłopiec, który dostał nową zabawkę. W tej chwili nie chce mi się z tobą gadać!
Wrona zrzucił z nóg obuwie, bez pomocy rąk. Jako że był wstawiony zabrakło mu wyczucia i jeden z jego sportowych butów, o rozmiarze średniego kajaka, świsnął Jagnie koło ucha, a potem łupnął w zagłówek łóżka.
- Uważaj sobie! - Jagna odrzuciła mu obuwie, trafiając go w plecy.
- Ej! - rzekł Andrzej z zaskoczeniem. - Hormony ciążowe na łeb ci padły?
Jego dziewczyna odpowiedziała mu takim spojrzeniem, że aż się odsunął.
- Zamknij się i idź spać - oznajmiła sucho. - Porozmawiamy rano. A mamy o czym.
Rozmowa owa odbyła się po śniadaniu, przy którym Jagna nie zaszczyciła swojego, z nagła skretyniałego, wybranka nawet jednym spojrzeniem. Kiedy zaś weszli do pokoju, wyciągnęła z szafy swoją walizkę i zaczęła ją pakować, z mina zaciętą i srogą. Wrona nie mógł się oprzeć i zajrzał do lustra.
- Mieliśmy pogadać - zasugerował, modelując w skupieniu grzywkę.
- A nie jesteś zbyt zajęty podziwianiem samego siebie? - odparła kąśliwie Jagna.
Andrzej oderwał się od zabiegów fryzjerskich i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Znowu się mnie czepiasz - zauważył.
- Bo mam o co - oznajmiła Jagna, trzaskając wiekiem walizki. - Zachowujesz się ostatnio jak skończony palant.
- Przesadzasz - wzruszył ramionami.
- Doprawdy? - założyła ręce na piersi, przeszywając go spojrzeniem. - Prężysz się półgoły przed fankami, w telewizji dajesz się obmacywać jakiejś zdzirze, zapominasz wspomnieć, że masz narzeczoną, a potem wracasz do mnie, narąbany jak meserszmit. O twojej działalności na instagramie i fejsie już nie wspomnę, bo mnie krew zalewa!
- To już nawet nie mogę się cieszyć z tego, że zdobyłem mistrzostwo? - wybuchł Andrzej. - Czy może, nie wiem, popularności mi zazdrościsz?!
- Wrona...-rzekła Jagna z rezygnacją. - Myślę,że w tej sytuacji powinieneś wracać do Bełchatowa.
- Ale, że co rzucasz mnie znowu? Przypominam ci,że jesteś ze mną w ciąży.
- Właśnie. Będę matką, a mam wrażenie, że już nią jestem, w dodatku przerośniętego faceta o mentalności gimbazy. Nie rzucam cię, to ty rzuciłeś mnie dla blasku fleszy i imprez. Ja nie chcę dla siebie i naszego dziecka życia pod ciągłą obserwacją twoich fanek, ptysi i teleobiektywów. Dlatego zostaję w Rzeszowie.
- Z dzieckiem w tej klitce?
- Przeprowadzam się do większego mieszkania.
- Jagna znowu robisz z naszego zwiazku melodramat...
- Ty już zrobiłeś z niego komedię. Kocham cię, Andrzej, ale dopóki nie dorośniesz i nie zdecydujesz co jest dla ciebie naprawdę ważne, nic z tego nie będzie. Jadę z Krzyśkiem. Zadzwoń do mnie, gdy ci rozum wróci.
To rzekłszy Jagna wysunęła rączkę walizki z głośnym kłapnięciem, po czym z godnością i hurgotem ciągniętej walizki na kółkach opuściła pokój. Andrzej obserwował jej wyjście bez słowa i z miną wiejskiego głupka.
A to był dopiero początek paskudnego dnia, zaraz bowiem po odmarszu Jagny do Ignaczaków Wrona wpadł w windzie na Zibiego. Zbigniew, diablo niewyspany po turboromantycznej nocy z Marian, wpadł do hotelu rozmówić się jeszcze ze Stefanem i kiedy już wychodził, w ślad za nim do windy wpakował się ten półgłówek, boski Ędrju.
Panowie przez chwilę obserwowali się wzajem, z nieskrywaną niechęcią. Zibi najchętniej w ogóle by się nie odzywał, ale ciążyła na nim obietnica, złożona tycjanowskiemu aniołowi. Byłby chamem, świnią i prochem marnym u jej stóp, gdyby nie dotrzymał danego słowa. Wrona również nie miał ochoty na konwersacje z działającym mu na nerwy Bartmanem, więc po wymianie spojrzeń stanął plecami do niego, udając, że dłubie w telefonie.
- Wrona, ty chyba strasznie chcesz spierdolić związek z Jagną - rzekł Zibi sarkastycznie. - Jeszcze trochę i ci się uda, bo zachowujesz się jak niedojrzały cymbał.
Andrzej odwrócił się tak gwałtownie, że jego grzywka, kunsztownie zaczesana w falę, straciła całą formę i opadła mu na oczy.
- Nie masz nic lepszego do roboty? - odparł, a głos jego ociekał jadowitą furią. - Na przykład grabki se weź i mech na ścianie pograb, albo co?
- Wolę grabić mech na ścianie niż robić z siebie idiotę, prężąc gołą klatę w oknie, żeby faneczki se mogły pooglądać - oznajmił Zbyszek z godnością. - Wrona, weź koło, pierdolnij się w czoło, zakąś snickersem i wróć do rzeczywistości, dobrze ci radzę.
Andrzej wyciągnął palec i wymierzył go w czubek zbysiowego nosa.
- Odpierdol się ode mnie ze swoimi radami - warknął. - Mój związek, to nie twój zasrany interes, jasne?
- Zrobisz co chcesz - odparł Zibi, wzruszając ramionami. - Ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.
- W dupie mam twoje ostrzeżenia - palec Wrony dźgnął ponownie powietrze przed nosem Zbigniewa.
Drzwi windy otworzyły się z cichym brzęknięciem. Andrzej wyszedł, nerwowo poprawiając grzywkę, tymczasem Zibi spojrzał w ślad za nim, parsknął wzgardliwie i schował ręce do kieszeni.
Ten kretyn jeszcze nie wie, skonstatował, opuszczając kabinę, jak to jest, gdy sodówka uderza do łba i ile można wtedy stracić. Zibi mógłby mu coś o tym powiedzieć, z własnego doświadczenia, ale skoro Wrona woli się uczyć na własnych błędach...
Tak oto Andrzej pojechał do Bełchatowa w towarzystwie jedynie Karola Kłosa, a Jagna wróciła do Rzeszowa, wściekła tak, że najchętniej zamieniłaby się w Godzillę i zburzyła Manhattan. Albo most Golden Gate w San Francisco, wszystko jedno.
Humoru nie poprawiał jej fakt, że Marian gruchała nieustannie przez telefon z Bartmanem, pędząc do Warszawy kiedy tylko mogła, podczas gdy Wrona, ojciec nienarodzonego dziecka Jagny, najzwyczajniej strzelił focha i postanowił się w ogóle nie odzywać.
Wiadomość o kryzysie w związku Jagny i Andrzeja jakimś cudem dotarła do Ptysiów.net, które niezwłocznie walnęły na ten temat wielki artykuł, pełen najróżniejszych spekulacji. Andrzej nie skomentował tych wypocin nawet słowem, natomiast Jagnę trafił szlag tak monumentalny, że aż poszczuła serwis najbardziej wściekłym prawnikiem jakiego mogła znaleźć, doprowadzając do czasowego zamknięcia Ptysiów.net.
Tymczasem świat siatkówki otrząsnął się z postmundialowych emocji i zaczął się przygotowywać do sezonu ligowego. ZAKSA Kędzierzyn Koźle i Skra Bełchatów stoczyły mecz o Superpuchar, wygrany przez Bełchatowian, czyli ekipę Wrony, przy czym decydujący punkt przybił niezawodny i niezniszczalny Mariusz Wlazły. A skoro był puchar, to zdaniem tandemu wyborowego Kłos-Wrona, musiał być melanż. I to nie byle jaki, bo panowie zalegali też z czczeniem mistrzostwa świata.
Biba Andrzeja i Karolla, "Piękni i Bąbelkowi", dla jednych trwała do późnych godzin nocnych, dla i drugich do wczesnych rannych.
Jako pierwszy zmył się trener Antiga, żegnając się z ekipą ze złotego VIProomu zlepkiem polskich i francuskich wyrazów. Następny wytoczył się jeden ze współgospodarzy Karol Kłos, podpierany przez narzeczoną Oleńkę. Kłosik miał nieźle w czubie, ale jako organizator spisał się na piątkę z plusem, nie przesiadywał jak Andrzej w viproomie, ale chętnie fotografował się z fanami, uśmiechając się do obiektywów oraz podstawianych naprędce smartfonów. Zaraz za Kłosem z imprezy wytoczył się Facundo Conte w ramionach tajemniczej blondynki, a za nim połowa nietomnej Skry.
Owa blondynka, będąca przyjaciółką Lewandowskich kolebała się na trzynastocentymetrowych szpilkach niczym okręt na wzburzonym oceanie. Godzinę wcześniej Zibi ze zgrozą zaobserwował, że urżnięty Wrona wlał blond piękności szampana za dekolt a potem potknął się i za szampanem powędrowała jego głowa. Jakaś laska uwieczniała to wszystko smartfonem. W oparach alkoholu zaświeciło się w jego głowie czerwone światełko. Jesli ktoś zrobił zdjęcie to on nie chce być w skórze Wrony. Wkurzona Jagna została w Rzeszowie, a wraz z nią Marian, która wysłała Zbyszka na imprezę w celu pilnowania Andrzeja.
Ignaczakówna obawiała się o ojca swojego nienarodzonego dziecka, gdyż ten od czasu zdobycia złotego medalu zmienił się o 180 stopni. Miała nadzieję, że sodówa odbiła mu tylko krótkotrwale i po przejściu fejmu wszystko wróci do normy i w spokoju będą oczekiwać narodzin dziecka, ale na razie się na to nie zanosiło. Andrzej bowiem wciąż zachowywał się niczym światowa gwiazda nie wiadomo czego, pławiąc się w uwielbieniu hotek i szczerząc zęby do każdej napotkanej kamery. Niby zadzwonił do niej i chciał, żeby przyjechała i celebrowała z nim sukces ale szczerze mówiąc nie miała ochoty. Wolała pójść z Igłą i Resoviakami na drinka (oczywiście bezalkoholowego) do klubu w Rzeszowie. Mniej zaślinionych fanek i sztucznie rozdmuchanego ego.
Ponieważ zaś procesy myślowe Zbigniewa spowolnione były pokaźną porcją spożytego alkoholu, dopiero po chwili uświadomił sobie, że jeśli zdjęcie Wrony z głową w buforach obcej blondyny pójdzie w świat i dotrze do oczu Jagny, to on sam będzie miał przerąbane jak w ruskim tanku. Jego piękna, płomiennowłosa i nieco przerażająca Marian wyrwie mu bowiem nogi z tyłka i to bez znieczulenia. Miał pilnować Wrony i co? Zawalił! Będzie przez najbliższy miesiąc wysłuchiwał, że jest niedojrzalym kretynem, który zepsułby nawet stalową kulkę.
Postanowił zatem działać, a skoro przeszczepienie Wronie mózgu nie wchodziło w rachubę, należało zatem zapobiec skandalowi. Kiedy zatem szeregi imprezowiczów się przerzedziły, a u tych, którzy zostali znacznie spadła zdolność rozpoznania otoczenia, Zibi, ze zręcznością pingwina - komandosa, podkradł się do Wrony, na pół drzemiącego z nosem pod pachą owej faneczki, która uwieczniała wcześniej jego nura w dekolt. Sama faneczka również straciła łączność z ziemią, chrapiąc siatkarzowi we wlosy, na których śladu nie zostało ze zwykłego wymuskania.
Zbyszek rozejrzał się, czy ktoś nie patrzy, przykucnął, po czym zanurzył dłoń w torebce zwisającej z ramienia fanki, szukając smartfona. Rychło jął przeklinać w duchu skłonność kobiet do noszenia w torebkach mnóstwa niepotrzebnych gratów. Jakim cudem w torbie o rozmiarach zeszytu nie mógł wymacać od razu telefonu? Niepojęte.
Zamroczony Wrona machnął ramieniem, tak, że jego dłoń wylądowała wprost na wypiętym tyłku Bartmana.
- Klassssa dupcia - wymamrotał, nie otwierając oczu.
Zibi stłumił pchające mu się na usta bluzgi, przełożył delikatnie łapę Andrzeja na fankę i kontynuował przeszukiwanie torebki.
Wreszcie wymacał smartfona. Włączył go, skasował co trzeba, upewnił się jeszcze, że dziewczę nie zdążyło niczego wrzucić na serwisy społecznościowe, po czym delikatnie wpuścił aparat na powrót do torebki. I zamarł.
Dłoń Wrony znowu spoczywała na jego pośladkach.
- Lasiuuuunia - mruknął Andrzej.
Zibi westchnął.
Czego to ja nie robię z miłości, pomyślał.
_______________________________________________________________________
Witajcie!
Długo nas nie było, ale mamy nadzieję że jeszcze tutaj z nami jesteście i nie znudziłyście się na amen.
Życzymy miłego czytania!
Ps. Powoli oswajajcie się z faktem, że to opowiadanie zmierza do końca ;)
I bonusik obrazujący wyczyny Ędrju...
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)